Lukas Moodysson nazwał swój serial mieszanką komedii i Dostojewskiego. Trudno nie zgodzić się z tym krótkim opisem. Rzeczywiście, Gösta podejmuje śmiertelnie poważne tematy, lecz okrasza je wisielczym, a nawet absurdalnym humorem. Po próbach samobójczych pojawia się slapstick, po przekomicznej scenie – zaduma.
Serial Moodyssona świetnie radzi sobie z rozładowywaniem napięcia i przełamywaniem depresyjnego nastroju. Robi to sympatycznym żartem, czasem nawet jednym zbliżeniem na oczy bohatera, który zaczyna się śmiać, zarażając uśmiechem widza. Trzeba jednak wiedzieć, że Gösta nie nadaje się na lekki wieczorny seans. W żadnym wypadku. Częściej zasmuca, niż śmieszy, w dodatku skłania do przemyśleń mogących zagwarantować nieprzespaną noc. Odniosłam też wrażenie, że niektórymi scenami czy wątkami twórca serialu próbował testować wytrzymałość oglądającego. Sprawdzać granice empatii. Jego eksperyment pozwolił wydobyć pewne pomijane w codziennym życiu sprawy, zastanowić się nad skutkami pogoni za ideałami, powinnościami rodziny, kondycją społeczeństwa, polityką względem migrantów i… nad własnym zdrowiem psychicznym.
Spis treści
Żyj cudzym życiem
Tytułowym bohaterem serialu jest Gösta, młody psycholog dziecięcy, który przenosi się ze Sztokholmu na prowincję, by podjąć tam swoją pierwszą pracę. Wrażliwy, uczynny, opiekuńczy, bezinteresowny, dbający o poprawność polityczną i o to, by nie zranić czyichś uczuć. Można powiedzieć: wzór cnót wszelakich. Wspaniały człowiek, przykładny obywatel Szwecji (i świata!). Łysiejące ucieleśnienie idei skandynawskiego państwa opiekuńczego. Gösta, przyjął pod swój dach uchodźcę z Bliskiego Wschodu, kupuje jedzenie bezdomnej, pomaga staruszce w zakupach. Kiedy pewien młody chłopak chciał ukraść jego rower, zaoferował mu w zamian podwózkę do domu. Ostatecznie stracił pojazd, ale przecież nikt nie ucierpiał.
Skradziony rower to jednak drobnostka w porównaniu z tym, że rodzina, znajomi i pacjenci Gösty bez przerwy kradną mu życie. Z kopniakiem z półobrotu wyważają drzwi jego skromnej chatki i postanawiają się w niej zatrzymać na dłużej. Wykorzystują patologicznie dobrodusznego mężczyznę na wszystkie możliwe sposoby – niektóre są równie komiczne, co przerażające.
Gösta nie ma wolnego czasu, prywatności ani chwili spokoju. W jego domu pojawiają się kolejne osoby, które postanowiły, w swojej wspaniałości, podzielić się z nim rozmaitymi problemami. Najpierw ojciec (alkoholik, furiat i wieczne dziecko), później Melissa (rozpuszczona, leniwa i niezdecydowana dziewczyna), następnie Saga (pacjentka z depresją, trudny przypadek). Do nich (pamiętajmy jeszcze o uchodźcy mieszkającym na strychu) dołącza Jonas (pozbawiony talentu muzyk, pragnący tworzyć piosenki o Auschwitz i innych poważnych sprawach), matka Gösty (czyli zaangażowana politycznie artystka, która nie dopuszcza do siebie myśli, że proszenie syna o pomoc w rozbieranej sesji fotograficznej to nie najlepszy pomysł) i pies. Istny dom wariatów.
Potrzebna diagnoza
Wszyscy bohaterowie serialu, na czele z tytułowym, na przemian irytują i wzbudzają współczucie. Nie twierdzę, że nie są sympatyczni. Przyznaję, że dają się lubić. Wciąż zastanawiam się, czy Gösta to postać, która jest wzorowana na rzeczywistych osobach. Obawiam się, że stereotypowość zachowań i wyolbrzymienie cech charakteru to nie tylko zabieg mający wywołać komizm. Gösta zdaje się produktem swoich czasów, kimś skrajnie tolerancyjnym, walczącym o dobro i sprawiedliwość społeczną za cenę zdrowego rozsądku. Biorąc pod uwagę to, że obecnie poglądy młodych ludzi zauważalnie się radykalizują, mamy do czynienia z fundamentalizmem i fanatyzmem po dwóch stronach barykady (zarówno u lewaków, jak i prawaków), główny bohater przestaje się wydawać aż tak przerysowany. Okazuje się porażająco realny, wręcz namacalny. Myślę, że bez problemu uda się zauważyć Göstę w postawach swoich znajomych i w tym, co publikują w mediach społecznościowych, niestrudzenie starając się uczynić świat lepszym miejscem. Walka o lżejsze sumienie nie jest tylko domeną Szwedów, choć w ich wykonaniu nabiera unikalnego charakteru, co celnie ukazał Lukas Moodysson.
Myślę, że reżyser i scenarzysta Gösty podchodzi do stworzonych przez siebie postaci z sympatią i zrozumieniem. Oczywiście, obśmiewa ich przywary, nieraz w okrutny sposób, ale mimo wszystko w sposobie opowiadania historii nie dostrzegłam szyderstwa. Podobnie było z aktorami, którzy zdawali się w pełni skupieni na przekonującym odgrywaniu roli. Przedstawiali zagubione jednostki, a nie karykatury. W serialu można zobaczyć tyle dobrego, ujmującego naturalnością aktorstwa, że trudno stwierdzić, kto wypadł najlepiej.
Skandynawskość
Gösta to serial podejmujący uniwersalne problemy, a zarazem mocno osadzony w tym, co lokalne. Odtwórczyni roli matki, Regina Lund, określiła produkcję mianem małej mapy Szwecji, niemal jej alegorii. Aktorka stwierdziła, że obejrzenie serialu jest świetnym sposobem na to, by dowiedzieć się czegoś o tym, jak być Szwedem. Nie potrafię ocenić tego, czy obraz skandynawskiego kraju i jego mieszkańców, odmalowany przez Moodyssona okazał się wierny czy prawdziwy. Moja wiedza na temat Szwecji i Szwedów jest ograniczona. Wynika głównie z popkultury. Wydaje mi się jednak, że produkcja uderza realizmem i intymnością narracji (bohaterom towarzyszymy nawet pod prysznicem!), dlatego jestem skłonna uwierzyć w to przedstawienie. Uznać, że stanowi rzetelne źródło wiedzy na temat północnych sąsiadów – ich bolączek, marzeń i spraw, z którymi zmagają się na co dzień.
A co ze szwedzką estetyką? Tę jestem w stanie rozpoznać na pierwszy rzut oka. Przecież mam meble z Ikei! To nie tylko żarcik z krzeseł o nazwach, których wypowiedzenie może przyzwać demona rodem z nordyckich mitów. W ikeowych meblach widać cechy szczególne estetyki skandynawskich domów – minimalizm i uporządkowanie. W serialu Gösta ukazano właśnie takie wnętrza. Nawet jeśli poszczególne pomieszczenia wypełniały ozdoby i inne drobiazgi, każdy z nich zdawał się spoczywać dokładnie na swoim miejscu. Sprawiało to wrażenie, że „szwedzkość” wręcz wypływa z kadru. Efekt potęgował sposób, w jaki na ekranie przedstawiano przyrodę, również odsyłający do klasyków skandynawskiego kina. Uporządkowanie domów zestawione z potęgą natury, jej przemożną obecnością – to także znak szczególny estetyki szwedzkich filmów. Skandynawscy twórcy potrafią przyrodą opowiadać o ludzkich uczuciach, co jest niełatwą sztuką. Moodysson bezbłędnie wpisał się w tę tradycję, intrygująco ją modyfikując. Spójrzcie na czołówkę, a na pewno zrozumiecie, o czym piszę.
Specjaliści, rzucicie na to okiem?
Jednym z głównych wątków fabuły serialu Gösta jest praca psychologa. Ważna okazała się między innymi kwestia oddzielania życia osobistego od zawodowego. Oglądając kolejne odcinki, zastanawiałam się, ile prawdy jest w tych ekranowych wyobrażeniach. Programiści mogą śmiać się z uproszczeń i nieścisłości w Dolinie Krzemowej. Hahaha, to tak nie działa. Ten proces przebiega inaczej. Konflikt spacja kontra tab to fikcja. Nowy internet? Mrzonki. W Mad Menie praca agencji reklamowej to seks, whisky i papierosy. W rzeczywistości to dedlajny, asapy i fakapy. Ciekawe, jak Göstę odbierają psycholodzy.
Zastanawiam się też nad inną sprawą. Przekonujące ukazanie realiów branży, kurczowe trzymanie się faktów, dokładne odwzorowanie zdarzeń historycznych – czy to wszystko ma aż tak duże znaczenie? Wydaje mi się, że dla widza nadal ważniejsza jest historia oraz sposób, w jaki została opowiedziana obrazem, dźwiękiem, grą aktorską. To, czy film lub serial co do szczegółu oddaje fakty czy charakter obrazowanego zawodu jest tylko dodatkiem, bez którego produkcja wciąż może świetnie spełniać swoje funkcje. To lukier na cieście, naszywka na plecaku, świeczki na restauracyjnych stolikach. Wszechobecne nasiona chia. Miły akcent, ale nic kluczowego.
Podobne przemyślenia miała Adrianna, recenzując Czarnobyl.
Czy oglądanie serialu o nadwrażliwym psychologu jest przyjemne? Wcale. Czy Gösta to produkcja, z którą warto się zapoznać? Zdecydowanie tak. To znakomicie zrealizowane dzieło, które ujmuje swoją szczerością i bezkompromisowością. Trzeba jednak wiedzieć, że przygotowanie się do seansu wymaga kilku głębszych… oddechów.
0 komentarzy