„Nie patrz się, nie patrz się. To serial, co zatruje życie Ci i dzień.” Po tych słowach prawdopodobnie każdy widz zwiększa głośność, zajmuje najlepsze miejsce i szerzej otwiera oczy. Nie chce przecież, by umknął mu choć fragment tak znakomicie zareklamowanej produkcji. Seria niefortunnych zdarzeń wreszcie doczekała się adaptacji idealnie oddającej jej specyficzny urok. Zabawa słowem, wisielczy humor i najdziwaczniejsze zwroty akcji – fani przygód rezolutnych sierot już zacierają ręce w oczekiwaniu na kolejne sezony.
Spis treści
Bogate dzieci lekko nie mają
Lemony Snicket, narrator naznaczony przez los, ze smutkiem i współczuciem, nie stroniąc jednak od makabrycznych żartów, opowiada nam tragiczną historię Baudelaire’ów, osobliwego i niezwykle pechowego rodzeństwa. Wioletka, Klaus i Słoneczko to zamożne, wybitnie uzdolnione i nieprzeciętnie inteligentne dzieci. Wiodą one szczęśliwe, beztroskie życie wypełnione lekturą książek, konstruowaniem wynalazków i obgryzaniem twardych przedmiotów. Idylla kończy się w momencie, gdy rodzice Baudelaire’ów giną w pożarze, który doszczętnie strawił ich dom. Na skutek katastrofalnych zbiegów okoliczności i sprawnie obmyślonych intryg, sieroty trafiają pod opiekę Hrabiego Olafa – okrutnego przestępcy, chciwego oszusta oraz inicjatora wszelkich późniejszych niefortunnych zdarzeń. Od tej pory małoletni bohaterowie muszą zjednoczyć siły, by stawić czoła czyhającym na nich niebezpieczeństwom.
+12
Chociaż Seria niefortunnych zdarzeń przedstawia losy niewinnych i przesympatycznych dzieci, tegoroczna produkcja Netflixa z pewnością nie nadaje się dla najmłodszych. Jej baśniowy, fantazyjny klimat przepojony jest grozą i przemocą, a fatalistyczne żarty zaadresowano do nieco dojrzalszej publiczności. Zbyt młody widz nie tylko nie zrozumie autotematycznych tricków, komizmu słownego i wszechobecnych zapożyczeń, ale też może nabawić się nocnych lęków. Zdeformowane, okaleczone postaci, odstręczające domostwa i drastyczne sceny to jakże produktywna, „strachogenna” pożywka dla wybujałej wyobraźni.
Wes Anderson w gotyckim kostiumie
Oglądając Serię niefortunnych zdarzeń nie sposób pozbyć się wrażenia, że twórcy serialu w wielu aspektach zainspirowali się dorobkiem Wesa Andersona. Baudelaire’owie to wrażliwi, przemądrzali indywidualiści, dorośli zaklęci w ciałach dzieci – postaci żywcem wyjęte z Genialnego klanu, Rushmore albo Moonrise Kingdom. Wioletka, Klaus i Słoneczko wykazują się niespotykanym rozsądkiem i zaskakują różnorodnością posiadanych talentów. W dodatku mają niespodziewanie dobry gust. Drugi plan wypełnia cała galeria osobliwości. Złoczyńcy są neurotyczni, przerysowani i diabelnie śmieszni. Podobnie zresztą jak kolejni opiekunowie sierot. Symetryczne, drobiazgowo dopracowane kadry także kojarzą się z formalnym geniuszem kina Andersona. Należy jednak pamiętać, że książkowy pierwowzór serialu został opublikowany zanim amerykański reżyser wypracował swój charakterystyczny styl i zyskał uznanie krytyków. Produkcja wiernie oddaje klimat młodzieżowych powieści i to właśnie treść książek przełożyła się na końcowy kształt filmowej adaptacji. Rozstrzyganie sporu o to, kto się na kim wzorował i kto był prekursorem, nie ma większego znaczenia – Seria niefortunnych zdarzeń spodoba się zarówno miłośnikom Lemony’ego Snicketa, jak i wielbicielom Wesa Andersona.
Piękno brzydoty i akordeon
Historia trójki pomysłowych sierot łączy cechy baśni, horroru, kina familijnego i powieści gotyckiej. Kostiumy, scenografia i doskonałe zdjęcia – to właśnie one budują intrygujący nastrój grozy i niesamowitości. Dzięki rewelacyjnej pracy operatora, potrafimy dostrzec niezwykłe, osobliwe piękno rozpadu i zgniliźny. W Serii niefortunnych zdarzeń zachwyca nie tylko obraz i fabuła, ale też wybitna ścieżka dźwiękowa. Na potrzeby produkcji skomponowano kilka wyjątkowo chwytliwych utworów o poetyckim, ujmującym tekście. Również wobec ich brzmienia nie pozostaje się obojętnym. Charakterystyczny akordeonowy motyw dodatkowo podsyca podekscytowanie widza i zapowiada: będzie się działo.
Chylę czoła przed czołówką, czyli rzecz o jedynym słusznym wykorzystaniu spoilerów
Do tej pory żaden oryginalny serial Netflixa nie mógł poszczycić się tak znakomicie zrealizowaną czołówką. Każdy odcinek rozpoczyna się od piosenki skrótowo zdradzającej fabułę konkretnego epizodu. Czy tak pokręcona antycypacja odbiera przyjemność oglądania, irytuje i zniechęca? Wręcz przeciwnie – widz czuje się zmuszony do śledzenia losów Baudelaire’ ów. Ale to taki słodki przymus…
O znakomitym aktorze grającym aktorskie beztalencie
Kolejną siłą Serii niefortunnych zdarzeń jest wyśmienite aktorstwo. Malina Weissman (Wioletka) i Louis Hynes (Klaus) wypadają przekonująco i sympatycznie. Wszystkie role drugoplanowe obsadzono znakomicie, co gwarantuje mnóstwo przekomicznych scen i zapewnia bogactwo wirtuozerskich występów. Jednak niekwestionowana gwiazda serialu to Neil Patrick Harris – prawdziwy człowiek orkiestra. Wykreował on najbardziej fascynującą i zdecydowanie najśmieszniejszą postać, czyli nikczemnego i spektakularnie głupiego Hrabiego Olafa. Jego aktorskie szarże wywołują wybuchy śmiechu, których nie sposób opanować. W dodatku Harris pochwalił się zadziwiająco dobrym wokalem. Wszechstronność i niezrównana pomysłowość w budowaniu kolejnych wcieleń złoczyńcy zasługują na wszelkie możliwe wyróżnienia.
Seria niefortunnych zdarzeń to koszmarna historia trzech sierot porzuconych na pastwę porywaczy, morderców, optymistów i optometrystów. To pasmo nieszczęść, cierpień i niesprawiedliwości. Dlatego radzę Wam jak najszybciej uciekać i obejrzeć coś bardziej pogodnego.
Żartowałam. Serial jest znakomity. Przekonajcie się sami.
0 komentarzy