Nie minął jeszcze rok od premiery pierwszej serii Wiedźmina, a Netflix już wypuścił kolejny serial, mający przykuć uwagę miłośników ekranowego fantasy. Tym razem postanowiono na ciekawą koncepcyjnie reinterpretację legend arturiańskich.
Spis treści
Między papierem a ekranem
Przeklęta to tytuł, który już na etapie swoich założeń brzmi intrygująco. Mamy bowiem do czynienia z projektem łączącym różne formy przekazu. Od 2018 roku scenarzysta, Thomas Wheeler (The Cape, Kot w butach) tworzył powieść razem z Frankiem Millerem, autorem wielu znanych komiksów takich jak Sin City i 300. Wheeler odpowiadał za tradycyjny tekst, zaś Miller za liczne ilustracje, stanowiące główny atut w promocji książkowej Przeklętej. Co najciekawsze, debiutujący w zeszłym tygodniu serial nie jest klasyczną adaptacją, bazującą na poczytnym materiale źródłowym. Współpraca z Netflixem była bowiem prowadzona od samego początku. Ekranizację ogłoszono już w marcu 2018 roku i była ona tworzona równolegle do powieści. Równie ciekawie wygląda punkt wyjścia dla fabuły, pozornie wywracający znaną historię do góry nogami.
Awantura o miecz
Główny wątek fabularny serialu skupia się wokół tajemniczego Miecza Władzy (w domyśle Excalibur), zapewniającego posiadaczowi dostęp do nadzwyczajnych zdolności. Hasło promocyjne „A co gdyby miecz wybrał królową” nawiązuje do równościowego przesłania produkcji, ale może lekko wprowadzać w błąd. Uspokajam, to nie tak, że twórcy postanowili po prostu zmienić płeć Artura i na podstawie tej różnicy poprowadzić popularną historię. Legendy arturiańskie stanowią tu bowiem jedynie podstawę dla zupełnie nowej opowieści, koncentrującej się na innej, względnie nieeksploatowanej dotąd postaci.
Protagonistka, Nimue, przedstawiona zostaje jako dziewczyna zmagającą się z odrzuceniem. Rzekomy kontakt z demonem obdarzył ją tajemniczymi i nie do końca kontrolowanymi zdolnościami, a przez to wywołuje nieufność w rodzinnej wiosce Feyów (rasa ta trudni się zielarstwem i prostą magią). Niestety ucieczka w wolny świat kończy się w zasadzie na próbie, gdyż osada zostaje wkrótce najechana przez Czerwonych Paladynów zwalczających wszystkich odmieńców. W ostatniej chwili Nimue zostaje powierzony pakunek z wyjątkowym mieczem i zadanie dostarczenia go do potężnego czarodzieja Merlina. Łatwo zauważyć, że jak na sam wstęp serialu dostajemy dość sporo informacji.
Niestety, budowanie świata i tempo, to jedne z głównych problemów Przeklętej. Już od pierwszych scen prowadzona jest wielowątkowa akcja, a perspektywa narracji często się zmienia, co dodatkowo sprzyja chaosowi. Zostajemy przez to z miejsca zarzuceni toną ekspozycji i zbędnych detali. Jak na złość, środek sezonu charakteryzuje się za to mocno rozwleczonymi, wręcz nużącymi fragmentami, by następnie przejść do pędzącego na złamanie karku finału. Po raz kolejny mam wrażenie, że seriale Netflixa za często celują w zbyt długie serie, do których objętościowo nie pasuje przedstawiana historia.
Bywa nierówno
Trzeba jednak przyznać, że twórcom udało się przedstawić kilka ciekawych pomysłów. Należą do nich z pewnością nietypowe przejścia pomiędzy scenami. Tak jak wspominałem wcześniej, cechą wyróżniającą książkową Przeklętą są liczne ilustracje Franka Millera i fakt ten postanowiono wykorzystać także przy produkcji serialu. Co ważniejsze fragmenty (zwłaszcza gdy fabuła przeskakuje pomiędzy kolejnymi postaciami) rozdzielane są bardzo ładnymi animacjami, nawiązującymi do grafik z powieści. Widać też, że Przeklęta czerpie nie tylko z legend arturiańskich, ale także i z szerokiego kanonu fantasy. Miecz Władzy urasta tu do rangi tolkienowskiego Pierścienia – jako artefakt będący źródłem nadzwyczajnych mocy staje się obiektem pożądania różnych stron polityczno-religijnego konfliktu świata przedstawionego (swoją drogą dodatkowo komplikującego i tak już przeładowaną historię).
Cieszą także ciekawe wybory castingowe. Zapewne budżet nie pozwalał na ściągnięcie większych nazwisk, ale postanowiono to wynagrodzić twarzami, które rozpoznamy z popularnych produkcji. W tytułowej roli mamy okazję zobaczyć znaną z 13 powodów Katherine Langford i jest to występ udany, ale przede wszystkim dlatego, że aktorce udaje się w jakiś sposób przebić przez do bólu sztampowe ramy scenariusza. Niestety, Nimue zostaje nakreślona jako postać niewyróżniająca się szczególnym charakterem i nieprzechodząca szczególnego rozwoju, lecz odtwórczyni, dzięki licznym staraniom, udaje się dodać jej trochę niepisanych emocji i uroku.
Wybitnie rozczarowują za to antagoniści. Zakon Czerwonych Paladynów, zwalczających magiczne istoty, ma budzić skojarzenia z inkwizycją, ale jako wrogowi zbiorowemu, brak mu przy tym wyrazistości. Ich motywacje są banalne, poszczególni członkowie sztucznie źli do szpiku kości, a szkoda, bo zmarnowano przy tym potencjał na wykreowanie ciekawej organizacji i przede wszystkim, przedstawienie ideologii, jaka nimi kieruje. Sytuację ratuje jedynie częściowo, Płaczący mnich, prześladujący głównych bohaterów. Zyskuje on przede wszystkim dzięki enigmatyczności towarzyszącej mu w zasadzie do końca sezonu. Chociaż nie ukrywam, że jak na tajemniczego łowcę, zostaje zdecydowanie niewystarczająco zaakcentowany, by stworzyć faktyczne uczucie zagrożenia.
Całkiem ciekawie prezentują się natomiast drugoplanowi bohaterowie. Interesującym zabiegiem było wykreowanie legendarnego Artura (Devon Terrell) jako najemnika i drobnego cwaniaczka. Co więcej, jest to jedna z tych postaci, które mogły jeszcze nie powiedzieć w tej historii ostatniego słowa i w ewentualnym drugim sezonie może zostać nieźle rozwinięta. Zaskakuje także kreacja w wykonaniu Gustafa Skarsgårda. Już przy pierwszym kontakcie widać, że po klasycznym mędrcu nie ma śladu, a został starzejący się pijak o dość wątpliwych umiejętnościach magicznych, ale za to nadrabiający charyzmą. Inna sprawa, że może budzi bardzo wyraźne skojarzenia z również granym przez Skarsgårda Flokim z Wikingów, więc nie do końca mówiłbym o świeżości, co nie zmienia faktu, że większość scen z Merlinem oglądało się bardzo przyjemnie.
Świat przyciąga uwagę
Jak wspominałem wcześniej, Przeklęta zdecydowanie nie należy do wysokobudżetowych seriali. W przypadku seriali fantasy, taki stan rzeczy często potrafi być problematyczny, ale muszę przyznać, że w większości przypadków twórcy wyszli z sytuacji obronną ręką. Opowieść pozostaje na tyle przyziemna, że w dużej części nie wymaga użycia zatrważającej ilości CGI, więc gdy akurat trafi się scena wymagająca odrobiny „poczarowania”, to efekty nie wywołują żenady. Kłopotliwe są jedynie zbiorowe sekwencje akcji, które najbardziej ujawniają ograniczenia budżetowe, lecz na szczęście jest ich względnie mało. Atmosfera serialu wiele zyskuje za to dzięki przemyślanej scenografii. Liczne angielskie i walijskie plenery (a zwłaszcza malownicze lasy) nie tylko cieszą oczy, ale i skutecznie wytwarzają magiczną otoczkę.
Przeklęta to serial dość problematyczny. Twórcy nie wykorzystali sporego potencjału drzemiącego w możliwości opowiedzenia na nowo klasycznych legend, w sposób dostosowany do współczesnych realiów. Potrzeba wykreowania nowoczesnego przekazu była tak silna, że niemal w całości odrzucono atuty materiału źródłowego, co niestety i tak nie poskutkowało świeżą wizją, zaś całość ubrano w ramy przeciętnego, wtórnego fantasy. Nie znaczy to jednak, że mimo wszystko nie znalazło się miejsca na kilka ciekawych pomysłów i postaci. Faktem też jest, że fani ekranowego fantasy raczej nie są ostatnio rozpieszczani, więc Przeklęta w tym przypadku i tak wydaje się całkiem niezłą propozycją na letni wieczór. Ostatecznie, jeżeli nie mamy zbyt wysoko zawieszonych oczekiwań, jest to dość przyjemna przygodówka.
0 komentarzy