Francuski miniserial o bardzo prostej i naiwnej miłości. Ciekawe, jaką grupę odbiorców z góry wyznaczył Netflix? Tak, to jest krzywdzące dla widza, z którego tym razem platforma postanowiła sobie nieco…zakpić. Plan na miłość nie reprezentuje sobą kompletnie niczego. Taki osąd wydaje się zbyt bezpośredni i ostry, ale jest naprawdę mnóstwo kwestii, na których można go oprzeć. Dlaczego najnowsza francuskojęzyczna produkcja Netflixa to aż tak wielki niewypał?
Jak grać, gdy nie ma scenariusza?
Ciężko w jakikolwiek logiczny sposób przedstawić w tym miejscu fabułę Planu na miłość. Powód jest banalnie prosty – w tym serialu sytuacje się po prostu wydarzają. Ciąg przyczynowo-skutkowy okazuje się praktycznie niezauważalny. Całość wygląda jak zlepek przypadkowych scen, których najważniejszym zadaniem jest wzruszenie widza tanimi i wyświechtanymi cechami melodramatu. Niestety nawet to się nie udaje, ponieważ jedyną, stale odczuwaną podczas seansu emocją jest zażenowanie.

Źródło: IMDb
Nie można nie wspomnieć o charakterologii bohaterów, która stanowi największy problem. Nie dość, że każdy z nich jest w skrajny sposób przerysowany i nieciekawy, to wszyscy okazują się niesamowicie irytujący (również w swoich działaniach). Dla przykładu: Emilie (Joséphine Draï) to egoistyczna, sadystyczna baba o wrednym charakterze, radykalna feministka trzeciej fali z faszystowskiej rodziny; Elsa (Zita Hanrot) to mała dziewczynka w ciele dorosłej kobiety z przewlekłą depresją i kompletnym brakiem wiary w siebie; Jules (Marc Ruchmann) to wyłącznie przystojny facet z problemami rodzinnymi. Charaktery bohaterów są jednowymiarowe, bardzo stereotypowe, a szkoda, bo nawet z tak niedopracowanego i banalnego pomysłu można było stworzyć postacie ciekawe, dynamiczne lub też groteskowe w swoich zachowaniach.
Absurd goni absurd
Obawy, a z pewnością niedowierzanie, wzbudza już na starcie sam plan dwóch z trójki przyjaciółek. Postanawiają one wynająć męską prostytutkę, której zadaniem jest pocieszenie załamanej po rozstaniu Elsy. Czy od początku brzmi to absurdalnie? Owszem, a później jest tylko gorzej. Trzeba przyznać, że istniał jakiś potencjał komediowy, ale w ogóle nie został wykorzystany i rozwinięty. Poza występującymi w następstwie pasmami porażek i przypadkowych zdarzeń, niczego innego na ekranie nie zobaczymy.

Źródło: IMDb
Sytuacji nie ratuje nawet gra aktorska, w której nie da się znaleźć żadnych pozytywów. Kiedy dochodzi do jakiegoś smutnego wydarzenia, od razu obraz uzupełnia przygnębiająca muzyka, aktorka spogląda wprost na kamerę, a dopiero po sekundzie jej twarz zmienia wyraz i bohaterka zaczyna płakać. Reżyser nie zwraca kompletnie żadnej uwagi na zachowanie realizmu. Zresztą po co, jeżeli cały serial opiera się na marnie wykorzystanych clichés?
Techniczne ułomności
Skoro stereotypy i zbyt dosłowne wzorowanie się na komediach romantycznych z dawnych lat, to i staromodny montaż. Powoli zanikające czarne plansze pomiędzy scenami, kamera poruszająca się tam i z powrotem podczas scen erotycznych („schemat twarze-nogi”), bezsensownie tańczący bohaterowie, gdy już nie ma czym uzupełnić czasu pozostałego do końca odcinka. Całość idealnie zamyka wręcz ordynarny i okropnie wykonany cliffhanger, który jak na nieszczęście, zapowiada następny sezon. Scenografia składa się z 4 lokacji na krzyż. Każda po chwili staje się skrajnie nudna. Niemowlę zaś, w pewnym momencie będące istotnym elementem fabuły, jest odgrywane albo przez kamerę leżącą w kojcu i pochylających się nad nią aktorów, albo przez lalkę, której sztuczne rzęsy odbijają światło w obiektywie. Rażące w oczy błędy techniczne sprawiają, że każda scena traci jakikolwiek wydźwięk emocjonalny.

Źródło: IMDb
Plan na miłość to kompletnie nieudana produkcja Netflixa. Twórcy serialu pokazują swoją zaściankowość i stereotypowe poglądy nie tylko w kreacji postaci, ale także w wyborze docelowej grupy odbiorców. Z oglądania tego typu „dzieł” nie da się czerpać przyjemności nawet wtedy, gdy wyłączy się myślenie i postawi na czystą rozrywkę. Nagromadzenie absurdu i irytujących bohaterów jest na tyle duże, że od Planu na miłość oczekuje się tylko jednego – końca sezonu. Jeżeli kogoś w okresie świątecznym najdzie ochota na prosty, przyjemny dla oka, sielankowy film o miłości, to lepiej sięgnąć po jakąkolwiek komedię romantyczną z lat 90. Wszystko jest lepsze i ma więcej sensu niż najnowsza francuska produkcja Netflixa.
0 komentarzy