„Perry Mason” – recenzja 1. Sezonu – Ze skandalem mu do twarzy

}

Data: 18 sierpnia 2020

Nowy serial HBO kusi obietnicą historii nawiązującej do klasycznych kryminałów z zeszłego stulecia, ale przedstawioną w nowoczesnej formule. Faktycznie, cel udało się osiągnąć, choć nie obyło się bez drobnych zgrzytów.

Kolejna adaptacja

Wykreowany przez Erle’a Stanleya Gardnera detektyw i adwokat w jednej osobie, zwłaszcza za oceanem, uznawany jest za jedną z ikon kryminału, porównywalną w Sherlockiem Holmesem, czy Herculesem Poirot. Jednakże sukces, na który złożyło się kilkadziesiąt powieści, filmów i wielosezonowy serial z lat 50. zupełnie mnie ominął (na rzecz wspomnianych brytyjskich klasyków), więc do najnowszej adaptacji podchodziłem bez żadnych oczekiwań co do odtworzenia materiału źródłowego. W istocie takie podejście jest chyba wskazane, gdyż stojący za sterami serialu Timothy Van Patten (pracujący wcześniej przy Zakazanym imperium) postanowił nie tyle zekranizować prozę Gardnera, ile stworzyć swoisty reboot opowiadający genezę tytułowego bohatera, mocno przy tym nawiązując do tradycji kina noir.

Perry Mason HBO
HBO

Zbrodnia bez kary?

Mamy przełom roku 1931 i 1932. Wielki kryzys gospodarczy dał się mieszkańcom Los Angeles we znaki, a Perry Mason (Matthew Rhys) próbuje wiązać koniec z końcem jako prywatny detektyw zajmujący się niezbyt chlubnymi zleceniami. Na domiar złego musi się zmagać z alkoholizmem, traumą po walkach na froncie I wojny światowej i próbuje uporządkować prywatne życie. Wypisz wymaluj modelowy protagonista czarnego kryminału, który nie może już chyba znaleźć się w gorszej sytuacji, więc jest w stanie chwycić się prawie każdej sprawy, która ma szansę jakoś odmienić jego los. W tym przypadku padło na morderstwo noworodka, a oskarżenie rodziców dodaje zbrodni atmosfery skandalu społecznego. Dodatkowe wątpliwości zasiewa powiązanie rodziny z niejednoznaczną organizację religijną. Powoli wysnuwa się więc całkiem zawiła intryga kryminalna, aż ociekająca mrocznym klimatem. Od razu jednak rodzi się pytanie, czy aby na pewno śledztwo w sprawie śmierci dziecka wystarczy do „napędzenia” ośmiu blisko godzinnych odcinków? Odpowiedź brzmi: nie. Na szczęście scenarzyści musieli wyjść z podobnego założenia i postawili na poszerzenie tła, zamiast wodzić widza za nos i na siłę komplikować zagadkę.

ZOBACZ TEŻ  Legion – recenzja 3. sezonu – Koniec urojeń
Tatiana Maslany
HBO

Różne oblicza nieszczęść

Nie brak więc sporadycznych wątków pobocznych, ale w mniejszym, bądź większym stopniu wynikających z rdzenia opowieści. Za swoiste spoiwo łączące losy różnych bohaterów można po części uznać pogłębiający się kryzys gospodarczy, zapoczątkowany krachem na Wall Street w 1929 roku. W końcu bezpośrednią przyczyną tego wydarzenia jest kiepska sytuacja majątkowa tytułowego bohatera, co z kolei zdaje się grozić utratą domu na wsi. Brak finansowej stabilności zdaje się także zwracać przedstawicieli służb publicznych w stronę korupcji. W końcu, w dziesiątkach tysięcy zwykłych mieszkańców trudne czasy wywołują zwrot ku religijności, dającej nadzieję na lepsze życie. Pomaga w tym wspomniany wcześniej nietypowy kościół protestancki, na którego czele stoi, urastająca do rangi lokalnej celebrytki, charyzmatyczna Siostra Alice (w tej roli wystąpiła fantastyczna Tatiana Maslany). Sprawa staje się tym ciekawsza, im wyraźniejsze okazują się powiązania rodziców ofiary z władzami świątyni. 

Odbić się od dna

Cały czas ciężar narracyjny skupia się jednak na barkach Perry’ego Masona i trzeba przyznać, że Matthew Rhys aktorsko radzi sobie bardzo dobrze, z powodzeniem maskując niespecjalnie odkrywczy rozwój postaci, w myśl formuły „od zera do bohatera”. Szybko bowiem uchodzi pompowane z początku napięcie, zaś serial odchodzi od formuły kryminału noir, zwracając się coraz mocniej w stronę dramatu społecznego, w dużej części rozgrywającego się na sali sądowej. Na przestrzeni sezonu protagonista powoli ewoluuje z podrzędnego detektywa, żerującego na skandalach, w adwokata stojącego na straży sprawiedliwości. W obliczu takiego tonu trochę nie na miejscu zdają się wprawdzie okazjonalne, ale wyjątkowo dosadne sceny przemocy. No cóż, chyba taki urok produkcji HBO, że zawsze znajdzie się okazja do szokowania obrazami.

perry mason courtroom
HBO


Niemniej obrany kierunek gatunkowy sprawdza się bardzo dobrze, zwłaszcza w obliczu znakomitej realizacji. Precyzja w odtworzeniu Los Angeles lat 30. zdecydowanie zasługuje na wyrazy uznania. Różnorodne kostiumy i wyjątkowo szczegółowe elementy scenografii zdają się krzyczeć, jak wiele pracy w nie włożono. Cieszą także zabiegi operatorskie, nawiązujące do tradycji kina noir, zwłaszcza w prezentacji scen dialogów i sekwencji powiązanych ze śledztwem. To zresztą niejedyne inspiracje. Niczym w Chinatown miasto oglądamy zazwyczaj skąpane w blasku słońca, lecz ani trochę nie przeszkadza to wytworzeniu atmosfery wszechobecnego zła, a wręcz przeciwnie – wyjątkowo sugestywnie kontrastuje.

ZOBACZ TEŻ  Najlepsze seriale o prywatnych detektywach - top 10

Perry Mason okazał się naprawdę udanym serialem do oglądania w spokojne, wakacyjne wieczory. Mroczna intryga kryminalna przeradza się w angażujący dramat sądowy i choć całości może brakować oryginalności, to z całą pewnością broni się świetnymi kreacjami aktorskimi i realizacją z górnej półki. Jeżeli celem twórców było stworzenie genezy bohatera, stawiającej fundamenty pod przyszłe batalie Masona na sali sądowej, to zdecydowanie udało się to osiągnąć i na pewno powrócę do serialu przy okazji (już ogłoszonego) drugiego sezonu.

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Krzysztof Olszamowski

Zapalony amator Sci-Fi, zwłaszcza cyberpunku i space oper. Kiedy nie przebywa w odległej galaktyce, najchętniej pochłania wszelkiej maści kryminały i produkcje kostiumowe. Uważa, że mocna kawa i aromatyczna herbata to nie tylko najlepszy dodatek do oglądania, ale i nieodłączny element życia.