Watchmen – recenzja 1. sezonu – Koniec jest bliski

}

Data: 19 grudnia 2019

Kiedy ogłoszono prace nad serialową adaptacją Watchmen, wielu fanów kręciło nosem. W końcu już dziesięć lat temu światło dzienne ujrzał film kinowy. Sytuacji nie poprawiały pierwsze internetowe teasery, niesugerujące właściwie  jakiegokolwiek powiązania z materiałem źródłowym. Po finale sezonu mogę szczerze powiedzieć, że niepokoje były niepotrzebne – dostaliśmy serial wspaniały, który będzie wspominany przez lata.

Kwestia spoilerowa

Watchmen jest dziełem zbudowanym na tajemnicach, które z czasem się wyjaśniają. Stąd też wszystkie oficjalne opisy i zwiastuny unikały zdradzenia nawet drobnych szczegółów fabularnych. Jednakże chcąc nie chcąc, w recenzji trzeba się w jakiś sposób odnieść do historii stworzonej przez zespół Damona Lindelofa. Starałem się wystrzegać w tekście treści, które mogłyby w jakikolwiek sposób zepsuć przyjemność z samodzielnego oglądania. Osobom szczególnie uczulonym na spoilery nawet minimalnie wykraczające poza to, co pokazano w materiałach promocyjnych, mogę więc poradzić, by od razu zabrały się za seans i wróciły tu po wszystkim, żeby skonfrontować swoją opinię. 🙂

Sztuka adaptacji

Omawiając nowe Watchmen, nie można pominąć tematu korelacji z oryginałem, gdyż jest to koncepcyjnie naprawdę nietuzinkowe podejście. W liście do fanów Lindelof porównał powieść graficzną Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa do Biblii, tłumacząc, że nigdy by się nie zdecydował na zwykłą reprodukcję klasycznej historii. Zamiast tego postawiono na swoisty remiks wykorzystujący pewne znane motywy w całkiem nowy sposób, tworząc przy okazji kontynuację (rzecz rozgrywa się trzydzieści cztery lata po pierwowzorze). Ta ostatnia deklaracja wystarczyła, żeby rozpocząć internetową krucjatę „prawdziwych fanów”, ogłaszających wszem  wobec, że absolutnie każdy musi zapoznać się z serią komiksową Moore’a i Gibbonsa, bo inaczej przecież nic nie zrozumie…

watchmen hbo
HBO

Jak się mają te założenia do rzeczywistości? Ano tak, że przecież tak duża telewizja, jak HBO, nigdy nie wyprodukowałaby serialu na wstępie wykluczającego sporą grupę odbiorców (w końcu nie wszyscy serialoholicy muszą być miłośnikami komiksów i vice versa). Zresztą nie bez przyczyny oba tytuły dzieli tak duży przeskok czasowy. Odnoszę wrażenie, że widzowie podchodzący do serii „na świeżo” nie powinni czuć się zagubieni, a największym problemem może być brak efektu wow w kilku zaskakujących momentach. Nie znaczy to oczywiście, że nie warto zapoznać się z komiksem, a wręcz przeciwnie. Po lekturze wychwycimy znacznie więcej smaczków tyczących się kreacji świata i od początku będziemy czuć emocjonalną więź z powracającymi bohaterami. Nie mówiąc już o tym, że Watchmen najzwyczajniej warto znać z racji szczególnego miejsca, jakie zajmuje ta pozycja w popkulturowym kanonie. To znakomity komiks, któremu zawdzięczamy m.in. odbrązowienie mitu superbohaterskiego.

W ramach przygotowania do serialu stanowczo natomiast odradzam seans ekranizacji Zacka Snydera z 2009 roku. Film sam w sobie nie jest zły i na dodatek dość wiernie przenosi wydarzenia z kart komiksu na ekran. Problem w tym, że po drodze zupełnie gubi ducha pierwowzoru, zmieniając bohaterów naznaczonych różnymi traumami i patologiami w chyba najbardziej bajerancką drużynę herosów, jaką widziały kinowe ekrany. Nie mówiąc już o znacznej zmianie zakończenia i olaniu warstwy parabolicznej. Doprowadziło to już po pierwszym odcinku do nieporozumienia, gdy fani filmu zobaczyli skrajnie inną wizję uniwersum w produkcji HBO odwołującej się do historii Moore’a.

Ameryka nie z tej ziemi

Powracając do sedna, serialowi Watchmen rozgrywają się w USA (głównie w mieście Tulsa) roku 2019. Choć świat wydaje się podobny do naszego, to w wielu kwestiach historia potoczyła się zupełnie inaczej, na co miało wpływ pojawienie się i aktywność superbohaterów w XX wieku. Dla przykładu, po amerykańskiej interwencji Wietnam stał się 51. Stanem, większość nowych technologii jak Internet została uznana za potencjalne zagrożenie i ograniczona przez rząd, a od lat dziewięćdziesiątych w Białym Domu nieprzerwanie zasiada prezydent… Robert Redford. 

ZOBACZ TEŻ  The Kominsky Method – recenzja 1. sezonu – Jesień życia w Hollywood
watchmen cavalry
HBO

Co najważniejsze, w konsekwencji brutalnych działań, zamaskowani mściciele zostali wyjęci spod prawa. Ich tradycje przejęła w pewnym sensie policja. Obawiając się prześladowań, wszyscy stróże prawa noszą charakterystyczne żółte maski, a prywatnie nie przyznają się do wykonywanego zawodu. Nieliczni natomiast wprost zastąpili superbohaterów, przywdziewając specyficzne uniformy, jak choćby Angela Abar (Regina King) – właścicielka piekarni, po godzinach walcząca z przestępczością (głównie na tle rasowym) jako Nocna Siostra. 

Na marginesie, w kwestii kreacji bohaterów moje serce skradło podejście do projektowania strojów. Zamiast przyodziać postaci w generyczne superbohaterskie zbroje, postawiono na wierność z materiałem źródłowym i podkreślenie, że w końcu mamy do czynienia z amatorami nieposiadającymi mocy z prawdziwego zdarzenia i walczącymi z przestępczością nie z idealistycznych pobudek, a raczej przez wewnętrzne problemy. Toteż kostiumy trącą amatorszczyzną i bardzo dobrze! Kwintesencją tego podejścia jest dla mnie wizerunek komunistycznego Red Scare’a przyodzianego w czerwony… dres ortalionowy i kominiarkę.

Lecz to tylko próbka rzeczywistości wykreowanej na potrzeby Watchmen. Zaprezentowany świat od pierwszych chwil urzeka enigmatycznością i złożonością. Scenarzyści wielu produkcji osadzonych w fantastycznych uniwersach wpadają w pułapkę encyklopedyczności i zasypują widza wszystkimi (nie)potrzebnymi informacjami. Serial Lindelofa unika tego, stawiając na zaangażowanie widza. Część wiedzy na start posiadamy po lekturze komiksu, inne detale można wychwycić w  trakcie oglądania, a sporo poszlak znajdziemy także w dokumentach i notkach publikowanych po premierze każdego odcinka w ramach usługi Peteypedia. Tu niestety mam zastrzeżenia do polskiego oddziału HBO, który nie dość, że nie przetłumaczył plików, to jeszcze blokuje do nich dostęp, automatycznie przekierowując ze specjalnej strony do HBO GO. Na szczęście całą zawartość znajdziemy na oficjalnym Instagramie Watchmen. Z drugiej strony wszystko zostało pomyślane tak, by osoby niezainteresowane lub nielubiące wgłębiać się w tajniki świata, nie poczuły się pokrzywdzone. W dużej części mowa o znakomitym, ale jednak tle.

watchmen looking glass
HBO

Wszystko jest zagadką

Aczkolwiek, na dłuższą metę, choćby minimalna dociekliwość jest wskazana, bowiem fabułę zbudowano wokół konceptu swoistej gry, w którą scenarzyści próbują wciągnąć widza. Warto dać się porwać, by doświadczyć w pełni kapitalnie skonstruowanej narracji w serialu HBO. Przyznam się bez bicia, że po pierwszym odcinku czułem się trochę zmieszany. Wprawdzie od razu byłem zaintrygowany, ale z drugiej strony, nie do końca rozumiałem, jak do materiału źródłowego ma się walka z białymi suprematystami i właściwie zupełnie nowi bohaterowie, ani co postać Jeremy’ego Ironsa robi w odciętym od reszty świata zamku (wówczas nie potwierdzono jeszcze, w kogo wciela się aktor). 

Prawdą jest, że początek Watchmen może być dość konfundujący, gdyż stawia przed widzem mnóstwo pytań. Z czasem dochodzą kolejne, ale natrafiamy też na coraz wyraźniejsze poszlaki i uwierzcie, niewiele rzeczy przy oglądaniu takich seriali daje podobną satysfakcję jak próba złożenia kawałków układanki i weryfikowanie tydzień później, na ile własna teoria się sprawdziła. Okresie luźnym od premier z pewnością powtórzę sobie cały sezon, by jeszcze raz spróbować to wszystko poskładać do kupy, gdyż każdy kolejny odcinek daje znać, że niepozorne elementy, które pojawiły się wcześniej, mają swoje znaczenie i wiele można było przegapić.

ZOBACZ TEŻ  Love, sezon 2 - Ciemna strona miłości
watchmen hooded justice
HBO

To produkcja, która zdecydowanie z czasem coraz bardziej zyskuje, ponieważ lepiej widać zależności pomiędzy wizją Moore’a a Lindelofa. Określenie „remiks” mogło się wydawać nietypowe w kontekście telewizji, ale jak najbardziej było używane zasadnie. Teraz już widzę, w jak wielu aspektach mamy do czynienia z przetworzeniem i reinterpretacją klasycznych motywów i tropów. Zresztą część dobrze znanych bohaterów gości na ekranie i pełni niebagatelną rolę. Co więcej, właściwie w każdym wypadku otrzymujemy jakąś formę backstory, więc ponownie podkreślę – nowi odbiorcy nie powinni czuć się zakłopotani.

Tik-tak tik-tak

Najważniejsze, że zostają oni wprowadzeni do opowieści zupełnie naturalnie. To, jak spędzili ostatnie trzy dekady prędzej czy później wyjaśnia się w sensowny sposób i świetnie współgrają z nowymi postaciami. Zasługa w tym zarówno udanego rozpisania, jak i fantastycznej gry aktorskiej. Praktycznie każdy członek obsady ma ten swój moment, w którym daje absolutny popis i często nie kończy się na jednym. Natomiast to, jakie kreacje stworzyła Regina King i Jeremy Irons, to po prostu coś wspaniałego i tak wielowymiarowego, że będziemy o nich jeszcze bardzo długo pamiętać. Udało się przy tym uciec od zero-jedynkowego podziału. Właściwie wszyscy zostali naznaczeni jakąś formą cierpienia (wykraczając poza kliszową dla gatunku śmierć w rodzinie), która ich odmieniła z reguły na gorsze.

Istotna dla Watchmen jest także wszechobecna symbolika. Nie mogło zabraknąć motywów znanych z komiksu, jak zamiłowanie do koloru żółtego i metaforyczny zegar apokalipsy. Duże znaczenie mają również tropy teatralne, a zwłaszcza maski, nakładane oczywiście przez bohaterów, ale i związane z odgrywaniem roli i teorią predestynacji. Stąd swoje uzasadnienie ma odcinek zrealizowany na wzór religijnej przypowieści. Wiąże się z tym też zupełnie nowa symbolika… jajka. Nie chcę zdradzić za wiele, ale przedstawiono to naprawdę elegancko. 

Poznawanie serialowej filozofii Damona Lindelofa sprawia niesamowitą przyjemność.

watchmen szymandias
HBO

Nie mogło oczywiście zabraknąć kolejnego podejścia do dekonstrukcji mitu superbohaterskiego. Świetnie pod tym aspektem prezentuje się odcinek szósty, w zasadzie całości poświęcony próbie zrozumienia genezy i motywów działań zamaskowanych mścicieli, a także nakręcającej się spirali przemocy, nieodłącznie związanej z ludzkością. 

Wisienką na torcie okazał się finał. Słyszałem głosy krytyki, że po tak zaskakujących odcinkach otrzymaliśmy standardowe dla superhero starcie dobra i zła. Nie zgodzę się, bo w moim odczuciu tak naprawdę zdecydowano się na odrzucenia tego konceptu w myśl słów „Pod maską nie można wyzdrowieć. Rany potrzebują powietrza”. Owszem wielka konfrontacja ma miejsce, ale następuje przewartościowanie i bardziej przejmujemy się tragicznym końcem pewnej miłości niż zagrożonym światem, który zgodnie ze schematami i tak ktoś zawsze uratuje…

Koniec jest bliski i co dalej?

Rok 2019 stał pod znakiem świetnych seriali, lecz chyba żaden nie dostarczył mi tak kompletnych przeżyć jak właśnie Watchmen. Damonowi Lindelofowi udało się stworzyć niesamowitą wariację na temat komiksu Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa – dzieło komplementarne wobec pierwowzoru, ale jednocześnie samodzielny twór, działający bardziej na zasadzie rymowania się, niż jako klasyczna kontynuacja. To podejście okazało się kluczem do sukcesu, dzięki któremu możemy śmiało przypuszczać, że produkcja HBO zyska kiedyś podobną pozycję w popkulturowym panteonie, co materiał źródłowy. Boję się tylko, czy ewentualny drugi sezon nie jest w stanie popsuć tego stanu rzeczy. Chociaż pierwsza seria zakończyła się pewnym cliffhangerem, to twórca przyznaje, że nie wie, o czym mogłaby opowiedzieć kontynuacja. Może więc najlepiej zostawić Watchmen w spokoju i darować sobie próby podniesienia absurdalnie wysoko zawieszonej powieści. Bądź co bądź, otwarte zakończenie, na jakie się zdecydowanie, także ma swój urok.

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Krzysztof Olszamowski

Zapalony amator Sci-Fi, zwłaszcza cyberpunku i space oper. Kiedy nie przebywa w odległej galaktyce, najchętniej pochłania wszelkiej maści kryminały i produkcje kostiumowe. Uważa, że mocna kawa i aromatyczna herbata to nie tylko najlepszy dodatek do oglądania, ale i nieodłączny element życia.