Na trzeci sezon True Detective trzeba było trochę poczekać. Po niezbyt udanej drugiej odsłonie serii, wśród fanów serialu panowały mieszane nastroje. W końcu doczekali się oni kontynuacji, której akcja tym razem rozgrywa się w Ozark. Sprawa komplikuje się, gdy mowa o czasie, ponieważ kryminalna zagadka rozwiązywana przez bohaterów ciągnie się od lat 80. aż po rok 2015. Zmorą spędzającą sen z powiek detektywów Haysa (Mahershala Ali) i Westa (Stephen Dorff) jest sprawa zaginięcia młodego rodzeństwa Purcell. Poza tym mężczyźni muszą zmierzyć się z własnymi, wewnętrznymi demonami oraz sekretami, o których nie mówiono przez kilkadziesiąt lat.
Psychologia jednej postaci
Aby daną produkcję w ogóle można było określić mianem detektywistycznej, musi ona zawierać motyw kłopotliwego dochodzenia, którego na pierwszy rzut oka nie da się rozwiązać. Nie jest powiedziane jednak, że wszystkie pozostałe elementy składowe serialu muszą dostosowywać do tego wątku, a nawet być nim uwarunkowane. W przypadku trzeciego sezonu True Detective proporcje zostają lekko odwrócone, ponieważ prym wiedzie postać detektywa Wayne’a Haysa. Jego nieodparta chęć rozwiązania tajemnicy sprzed lat i dążenie do sprawiedliwości, mieszają się z nowymi faktami, a także z powoli postępującą starczą demencją. To właśnie wydarzenia, o jakich przypomina sobie od czasu do czasu, czytanie książki autorstwa swojej żony, udzielany młodej dziennikarce śledczej wywiad oraz analiza dowodów, którą przeprowadza, nadają rytm akcji.
Bohaterowie, miejsca, zdarzenia odkrywane są przed widzem stopniowo, niekoniecznie w kolejności chronologicznej. W dokładnie taki sam sposób, w jaki działa umysł starszego człowieka, którego nigdy nie opuściły myśli o nierozwiązanej sprawie zaginięcia dzieci. Wszystko, co dzieje się na ekranie, wywodzi się od postaci Haysa oraz od tego, co aktualnie dzieje się w jego głowie. Przed ostateczną prawdą chronią go nie tylko bliscy, ale również on sam, negując pewne fakty i zjawiska, które mają miejsce tuż pod jego nosem. Oczywiście trzeba przyznać, że praktycznie każdy bohater pojawiający się w trzecim sezonie True Detective wnosi do fabuły coś interesującego, istotnego. Praktycznie nic nie dzieje się bez przyczyny. Jednakże już po pierwszych odcinkach wiadomo, że widzowie, nieświadomie, skupią większą część swojej uwagi na samej roli Mahershalego Ali. Swoją drogą odegranej wręcz perfekcyjnie i idealnie oddającej kultowy już „klimat” True Detective.
Powrót w wielkim stylu
W przypadku Detektywa nie sposób nie poruszyć tego tematu – chodzi mianowicie o próbę spełnienia wymagań fanów w myśl zasady „Kiedyś było lepiej”. Ludzie zarzucali drugiej odsłonie serii, że nie ma ona, charakterystycznych dla pierwszego sezonu, stylu i specyficznego, tajemniczego, stale „zagęszczającego się” nastroju. Twórcy najnowszego sezonu musieli bardzo wziąć sobie te zarzuty do serca, ponieważ inspiracja wczesnymi odcinkami serialu widoczna jest gołym okiem. Małe miasteczko, niezbyt przyjazna i pełna swoich wewnętrznych sekretów społeczność, raz po raz poruszana tematyka sekt, kultów satanistycznych lub religii. Z czym to się kojarzy?
Pomimo tak jawnych nawiązań serial nie traci na oryginalności. Wprowadzenie aż trzech przestrzeni czasowych, na których toczy się fabuła, było idealnym rozwiązaniem. Dzięki temu nie da się zaobserwować utraty dynamiki, ponieważ nawet z początku dłużące się sceny, w momencie kulminacyjnym nadają całości poprzedni rytm. Perspektywa czasu, z której obserwowane jest śledztwo, nie tylko wpływa na odbiór dziejących się w danym momencie sytuacji, ale buduje również poczucie niepewności, zagubienia wśród namnażających się niewiadomych. Z jednej sprawy wyodrębniają się trzy poboczne tylko po to, aby później z powrotem złączyć się w jedną, konkretną historię.
Po czym poznać, że sezon z pewnością się udał? Po pewnej chęci towarzyszącej widzowi przez cały czas, której nie sposób się oprzeć. Chodzi mianowicie o pragnienie przyłączenia się do bohaterów siedzących w barze, napicia się z nim piwa, zapalenia papierosa i wspólne rozwiązywanie tajemniczej sprawy. Trzeci sezon True Detective nie tylko jest bardzo klimatyczny, ale wyróżnia się wysokim stopniem immersji. Przedstawiony w nim świat jest dla widza szeroko otwarty i zachęca do współuczestnictwa w wydarzeniach. Nie sprawia wrażenia zamkniętej przestrzeni, chociaż lekko „przydymiona” kolorystyka jest zdecydowanie dominująca. Detektyw wprowadza w swego rodzaju przyjemną nostalgię, chwilami lekko wzrusza, zaskakuje, buduje nerwową atmosferę, ale są to jedynie pojedyncze sytuacje.
W dobie, w której większość seriali stawia na uwspółcześnienie, True Detective jest jedną z pozostałych „perełek”. Trzyma się kultowego „klimatu”, który wszyscy pokochali, doskonale widzi, wykorzystuje i udoskonala swoje mocne strony, bierze pod uwagę opinie fanów, a co w tym miejscu najważniejsze – nie pozostaje statyczny. Teraz tylko wystarczy mieć nadzieję, że na czwarty sezon nie trzeba będzie czekać aż tak długo.
0 komentarzy