The Man in the High Castle – recenzja 3. sezonu – Narodziny nowego świata?

}

Data: 29 października 2018

Po dwuletniej przerwie Amazon Studios znów zabiera widzów do alternatywnej wersji Ameryki. Rzesza rośnie w siłę, ale i ruch oporu widzi światełko w tunelu. Kolejny raz zmienia się za to sposób prezentacji świata. Czy trzeci sezon można dopisać do listy argumentów za kupnem, obecnej od niedawna w Polsce, usługi Prime Video?

Czas zmian

Trzeba przyznać, że twórcy The Man in the High Castle lubią modyfikować swoją konwencję (z pewnością ma to związek z roszadami wśród ekipy produkcyjnej). Pierwszy sezon stawiał na historię rodem ze szpiegowskiego thrillera, koncentrując się na wątku tajemniczych filmów. Motyw ten znacznie rozmył się w kontynuacji, która przybrała formę dramatu obyczajowego i poza mocnym finałem skupiała się raczej na rozwinięciu osobistych historii poszczególnych bohaterów. Teraz natomiast można odnieść wrażenie, że twórcy znaleźli pewien złoty środek. Wciąż wiele miejsca zostało na bardziej intymne fragmenty, ale wyróżnimy przy tym kilka przewodnich wątków. Dzięki temu udaje się zachować balans między uczuciem kameralności a wielkimi wydarzeniami i imponującymi zwrotami akcji. Pojawiają się także i nowe postaci, choć w tej kwestii mogło być lepiej. Zarówno irlandzki przemytnik Wyatt (Jason O’Mara), jak i dziennikarka Thelma Harris (Laura Mennell), choć mają swoje momenty, wypadają dość blado na tle wyrazistej obsady, którą zdążyliśmy wcześniej powstać.

the man in the high castle  recenzja

Źródło: Amazon

Jeśli mowa o starych znajomych, mogliśmy się już przyzwyczaić, że każdą minutę serialu kradnie niezwykle charyzmatyczny Oberstgruppenführer John Smith, z równie nieustępliwą małżonką Helen. Poświęcenie Thomasa pociągnęło ze sobą liczne konsekwencje i zburzyło idealny porządek rodziny. Pokazanie sytuacji, w jakiej najwięksi beneficjenci systemu nazistowskiego nagle stają naprzeciw jego okrucieństwa i muszą robić dobrą minę do złej gry, nie jest wprawdzie czymś specjalnie odkrywczym. Zostało to jednak zrobione wystarczająco wiarygodnie i emocjonalnie, byśmy mogli przymknąć oko na klisze i uwierzyć w człowieczeństwo tych postaci. A to przecież najważniejsze. Smith zresztą nie pozostaje jedynym wyrazistym antagonistą. Ze strony japońskiej, ponownie rewelacyjnie wypada bezwzględny inspektor Kido. Ten dość nieoczekiwanie wchodzi na ścieżkę konfliktu także z ministrem Tagomim.

ZOBACZ TEŻ  The Man in the High Castle – sezon 4. finałowym, jest zwiastun i plakat!

Prawie jak Doctor Who

Inni bohaterowie też nie próżnują. Po zakończeniu poprzedniego sezonu jasne stało się, że kluczowym okaże się wątek światów równoległych. Niektórzy mogliby zarzucić, że serial skręcił zbyt mocno w stronę sci-fi. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, gdyż i tak zostaje zachowany względnie kameralny klimat, a do masowych podróży po multiwersum jeszcze daleka droga. W każdym razie Juliana stara się wykorzystać nowe odkrycie do wywołania rewolucji, zawierając przy tym nieoczywiste sojusze. I muszę przyznać, że ta część serialu przyniosła mi mieszane uczucia. Bohaterka próbująca przewodzić buntowi nie wydaje się aż tak przekonująca, jak podczas odkrywania tajemnic filmów, z moralnego obowiązku, czy gdy musiała dostosować się do „normalnego” życia w Rzeszy. Nie zrozumcie mnie źle, jej wątek wciąż śledzi się z zainteresowaniem. Jednak o ile wcześniej postać wręcz błyszczała, tak teraz jest „tylko” dobrze.

the man in the high castle

Źródło: Amazon

Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie natomiast rozwinięcie historii Joego. Przez dwa pierwsze sezony cały czas zapalała mi się czerwona lampa z tyłu głowy, ostrzegając przed utartymi schematami. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że mimo związków z nazistami, Blake w końcu się złamie i w pełni przejdzie na stronę ruchu oporu. Tymczasem, już od pierwszych minut daje się poznać jako zimny człowiek, wykonujący powierzone zadania. Choć i tak pewne wydarzenia z przeszłości odcisnęły na nim piętno. Ciekawie rozwija się także relacja Eda i Childana, wspólnie wędrujących i handlujących antykami. Scenarzystom udało się osiągnąć bardzo fajną dynamikę między tymi dość odmiennymi charakterami.

Z kamerą ku chwale ojczyzny

Ku mojej uciesze nowa seria naprawia jeden z większych problemów w kreacji świata. Jak doskonale wiadomo, jednym z filarów państwa totalitarnego, oprócz aparatu terroru, jest machina propagandowa. Ten element dotychczas nie pojawiał się lub był ledwie wspominany. Tym razem znana z drugiego sezonu Nicole Dormer przybywa do Ameryki, by rozkręcić ministerialną karierę poprzez kręcenie filmów dokumentalnych na miarę Leni Riefenstahl. A okazję do tego stanowić będzie umieszczenie rodziny Smithów na świeczniku. Równie istotna wydaje się organizacja hucznych obchodów tzw. Jahr Null – symbolicznego wydarzenia ogłaszającego swoisty nowy porządek świata. Fragmenty bardzo przypadły mi do gustu, jako próba zwrócenia uwagi na reżimową propagandę i ostrzeżenia przed tym, jak często i we współczesnym świecie mamy do czynienia z czymś niebezpiecznie podobnym. Warto jednak wspomnieć, że chwalę bardziej sam temat i pomysł. Niestety sama Nicole nie wydaje się bohaterką zbyt porywającą. Brak jej naturalnej charyzmy i błyskotliwości, jaką powinna odznaczać się osoba, której dzieła z założenia mają porwać tłumy. Wielka szkoda.

the man in the high castle recenzja

Źródło: Amazon

Piękne to zło

Tym, co niezmiennie pozostaje jednym z największych atutów The Man in the High Castle, jest fantastyczna strona audiowizualna. Trzeci sezon tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to jeden z najładniejszych seriali. Niesamowite bogactwo detali przejawia się nie tylko w świetnej scenografii, ale i dopieszczonych strojach. W połączeniu z nierzadko wysmakowanymi i pomysłowymi kadrami otrzymujemy okaz niezwykle przyjemny dla oka. Jednak najwięcej klimatu tworzy muzyka. To właśnie melodie kreują niepowtarzalną atmosferę przygnębiającego świata.

the man in the high castle recenzja

Źródło: Amazon

The Man in the High Castle powrócił w chwale z trzecim sezonem. Choć może jest to określenie trochę na wyrost, gdyż adaptacji prozy Philipa K. Dicka pod względem popularności daleko do największych serialowych hitów. A szkoda, bo choć brak w niej wybitnych kreacji i znanych aktorów, pozostaje produkcją unikalną. Ze świecą przecież szukać seriali podejmujących motyw historii alternatywnej, a kiedy już to się dzieje, nie zawsze możemy być pewni tak angażującej opowieści osadzonej w bogato wykreowanym świecie (tak SS-GB, o Tobie mówię). Natomiast produkcja Amazonu błyszczy pod tym względem i używa świetnej formy. Może i dałoby się narzekać, że i tak brak równie dużego napięcia, co w pierwszym sezonie, ale co z tego, skoro końcowa potrawa w obecnej formie smakuje przepysznie. Z niecierpliwością będę czekać na czwartą serię, choćby i przez kolejne dwa lata.

ZOBACZ TEŻ  Recenzja serialu Cień i kość - nie ma mroku bez światła

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Krzysztof Olszamowski

Zapalony amator Sci-Fi, zwłaszcza cyberpunku i space oper. Kiedy nie przebywa w odległej galaktyce, najchętniej pochłania wszelkiej maści kryminały i produkcje kostiumowe. Uważa, że mocna kawa i aromatyczna herbata to nie tylko najlepszy dodatek do oglądania, ale i nieodłączny element życia.