Klimatyczna sceneria oksfordzkiego kampusu, biblioteki pełne starych, zakurzonych ksiąg i spokojna, nienachalna fabuła. Czy to wystarczy? Czy Księga czarownic to jakimś cudem nieodkryta perełka dla fanów wypełnionych magią seriali?
Diana Bishop jest historyczką, która gościnnie pracuje na Oksfordzie, prowadząc jednocześnie badania nad alchemią. Po cichu liczy na stałą posadę, w tym samym czasie myszkując w tamtejszych zbiorach bibliotecznych. Diana jest również czarownicą i jako taka należy do jednego z trzech gatunków istot, które potajemnie zamieszkują świat coraz bardziej zdominowany przez ludzi. Stara się jednak trzymać z dala od magii i wieść normalne życie. Wszystko staje na głowie, gdy jednego dnia wypożycza książkę – Ashmole 782. Potencjalnie nudna i stara księga o alchemii okazuje się zawierać coś więcej. W dodatku jest to coś, czego pożądają zarówno czarownice, wampiry, jak i demony.
Szybko, szybko, zanim do nas dotrze, że to bez sensu!
Księga czarownic zachwyciła mnie w pierwszych swoich odcinkach. Chociaż zapowiadała się jak kolejna nudna historia kobiety z nietypowymi umiejętnościami, odnajdującej swojego potencjalnie morderczego, ale tak naprawdę czułego i spragnionego miłości księcia z bajki. Jednocześnie miała dość powolne tempo, wprowadzające widza w świat, który wykreowała Deborah Harkness w literackim cyklu Księga wszystkich dusz. Do tego dochodziła także niezwykła estetyka oksfordzkiego kampusu, będącego miejscem pierwszych wydarzeń i wampiry, które popijały spokojnie wino, zamiast prowadzić kluby i siać chaos, jak to się działo na przykład w Czystej krwi. Wszystko to sprawiało wrażenie, że może nareszcie doczekaliśmy się czegoś świeżego, nawet jeżeli zbudowanego na nieco zużytych już romansowych kliszach.
Niestety po tych kilku wspaniałych pierwszych odcinkach wszystko robi gwałtowny skok na główkę i nieufni wobec siebie główni bohaterowie, nagle stają się kochankami na śmierć i życie, gotowi ryzykować nawet bezpieczeństwo i zdrowie najbliższych. W pewnym momencie musiałam nawet sprawdzić ,czy przypadkiem nie przeskoczyłam o jeden czy dwa sezony do przodu. Uprzedził mnie jeden z bohaterów, wyrażając swoje niedowierzanie, że to wszystko wydarzyło się w nieco ponad trzy tygodnie.
Ważni jesteśmy tylko my dwoje…
Drugą dość poważną wadą Księgi czarownic jest pewna płytkość przedstawionego świata. Niby w scenach i dialogach przemycano najróżniejsze informacje o nim, jednak nadal jest to nieco mało, aby nabrał solidności i wiarygodności. Brakuje większej ilości drugoplanowych postaci lub chociaż jakiegoś większego zaangażowania ich w główne wydarzenia. Pojawiają się, kiedy są potrzebne, i mówią tylko to, co najważniejsze. Prowadzi to do takich bezsensownych scen jak rozmowa Hamisha z Dianą na werandzie czy Sary z Matthew. Widać w nich zamysł na coś większego, jakiś zalążek niezależnej relacji, jednak wszystko jest urywane i donikąd nie prowadzi. Najlepiej podsumuje to chyba wygląd Zgromadzenia, czyli czegoś w rodzaju nadprzyrodzonego senatu, w którym każdy rodzaj z istot ma po trzech przedstawicieli. O ile dość szybko poznajemy przedstawicieli wampirów i czarownic, o tyle demony mają tylko wyraźną liderkę, która oczywiście jest powiązana wątkiem z główną bohaterką. Pozostała dwójka przedstawicieli demonów nie wypowiedziała chyba ani jednej linijki tekstu. Ba! Twórcy mogliby nawet podmieniać aktorów, a przeszłoby to niezauważone.
Zresztą demony pozostają całkowicie w tyle wydarzeń. Niby próbuje się im zarysować jakiś ważny związek z księgą odkrytą przez Dianę, jednak na ten temat padają może ze dwa zdania i widzowi nie jest dane nawet zdążyć zainteresować się tym wątkiem. W dodatku nie poznajemy żadnej specjalnej cechy demonów. Kiedy czarownice rzucają kolejne zaklęcia, wampiry śmigają oraz popisują się niezwykle wyczulonymi zmysłami, one pozostają tylko takim tłumkiem w tle.
Księga czarownic, chociaż zapowiadała się bardzo ciekawie, okazała się niesamowicie zmarnowanym potencjałem. Muszę jednak przyznać, że głównym wątek zainteresował mnie na tyle, aby mimo wszystko sięgnąć po następne sezony. Mam też ogromną nadzieję, że twórcy nadrobią zaległości i połatają te okropne fabularne dziury, jakie porobili. Nadal ciekawa jestem też losu kilku drugoplanowych postaci jak Satu czy Sophie i Nathaniela. Serialowi do sukcesu naprawdę nie brakuje wiele, być może dlatego tak bardzo bolą postrzępione wątki poboczne oraz tak silne skupienie na głównym romansie.
0 komentarzy