Rozczarowani – recenzja 1. sezonu – czyli Rozczarowani rozczarowują

j
}

Data: 21 sierpnia 2018

Po obejrzeniu zwiastuna serii Rozczarowani uznałam, że to kreskówka dla mnie: średniowieczny klimat ubrany w absurdalny humor i płaszcz fantasy – na tym nie da się nudzić! Kreska jak z Simpsonów, do tego Matt Groening jako twórca – oczekiwania miałam więc wysokie. Czy zostały spełnione?

 

O co chodzi w serii Rozczarowani?

Akcję serialu Rozczarowani umiejscowiono w magicznej krainie Dreamland. Pojawią się tutaj olbrzymy, ogry, wikingowie czy postaci znane z niemieckich legend. Jednymi z pierwszoplanowych bohaterów są zresztą elf Elfo oraz demon o imieniu Luci, który przyczepił się do Bean, księżniczki tejże krainy. Takie trio zaowocuje toksyczną przyjaźnią pełną zakrapianych nocy oraz absurdalnych przygód.

Rozczarowani cechują się nadrzędną ciągłą fabułą (rozpisaną na kilka odcinków) oraz zamkniętymi historiami-questami w obrębie jednego z epizodów. Jednak tej większej opowieści brakuje widocznego celu (i humoru!). Ot, ciągnie się, lecz nijak nie wpływa na samą księżniczkę, która prezentowana jest jako postać główna.

 

Rozczarowani +

Bean momentami zachowuje się jak roszczeniowy miellennials, co mnie bardzo rozczarowało, bo nawet życie poza zamkiem nijak nie wpływa na jej postrzeganie świata i ogólne smęcenie. Bohaterce brakuje pazura – jest bardzo nijaka, a w zasadzie… po prostu jest. Nie-dynamiczna, nie-rezolutna, rozkapryszona i nieszczęśliwa. Typowa nastolatka? Nadużywa alkoholu, robi imprezy pod nieobecność rodziców oraz okazuje się mistrzynią w sprowadzaniu na siebie nieszczęścia – więc w sumie, typowa jak na postać z teen dramy. Szkoda jednak, że ani nie porywa ciętym humorem, ani celnymi spostrzeżeniami dotyczącymi świata.

Elfo, który uciekł z krainy wiecznej szczęśliwości i słodkości, ma zadatki na postać ciekawą, lecz jego wewnętrzne ułożenie sprawia, że nie umie zaszaleć. I znowu na ekranie widzimy przeciętność.

Sytuację ratuje demon Luci, a właściwie Lucille. Cięte riposty i czarny humor to jego atrybuty. Luci sprawdza się jako diabełek na ramieniu. Zachęca do pijaństwa, zabójstw i używek, sam z nich zresztą korzysta. Jest powiewem świeżości w serialu, który mianował się animacją dla dorosłych i który mimo prezentowania rozrywek dla osób starszych, mógłby śmiało mieć oznaczenie 10+, nie 13+.

Bean On Throne FIN 400dpi 1

źródło: Netflix

Coś się wreszcie dzieje!

Historia próbuje być wielopłaszczyznowa przez pierwsze kilka odcinków, lecz mam wrażenie, że dopiero od tego z reinterpretacją bajki o Jasiu i Małgosi zaczyna zasługiwać na to miano. Tutaj humor się wyostrza, przestaje być aż tak stonowany. Jednak dopiero ostatnie dwa epizody okazują się porywające, poprzednie momentami się dłużyły – bliżej im do rozwleczonego wprowadzenia i zaprezentowania postaci oraz ich swoistego status quo. Poznaliśmy główne trio podczas (nie)codziennych przygód, lecz całkowite odwrócenie porządku, właściwy akt drugi z dużym plot twistem pojawił się dopiero pod koniec sezonu, zapowiadając zarazem, że dopiero w kolejnym „będzie się działo”. Nie odpowiada mi taka proporcja, w której zapomniano o kulminacji na rzecz zapowiedzi dalszych wydarzeń.

Ep 6 Candy House Color

źródło: Netflix

Jedno tylko bez zarzutu doceniam w tej produkcji. Warstwę muzyczną. Motyw główny serii zostaje bowiem w głowie na długo.

ZOBACZ TEŻ  Seriale z kobiecą główną bohaterką – 7 pozycji, które musisz obejrzeć!

Co tytuł serii obiecał, to zrobił. Rozczarowani rozczarowali. Miało być mocno, z dużą ilością czarnego humoru, odwołań popkulturowych i podsumowującej rzeczywistość ironii. Wszystkiego z wymienionych jest tu… za mało. Parę razy szczerze się zaśmiałam. I tyle. Mam nadzieję, że postać, która nagle pojawia się pod koniec sezonu, przejmie stery w kolejnych – i że całym głównym trio ktoś solidnie potrząśnie. Zwłaszcza Bean. Słabo, Netflix, słabo! Ale liczę na poprawę.

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Adrianna Michno

Serialoholiczka, filmoholiczka i fanka obydwu Nolanów. Daje szansę każdej produkcji, jednak biada tym, które ją zawiodą – a chwała tym, które strącą kapcie ze stóp.