Fear the Walking Dead miało wnieść nieco świeżości do uniwersum stworzonego przez Roberta Kirkmana. Podczas gdy główne widowisko całkowicie odpłynęło w meandry postapokalipsy, spin-off miał zaproponować widzom nową jakość z nowymi bohaterami i przede wszystkim – obrazem początku apokalipsy zombie. Po raczej kiepskich pierwszych dwóch sezonach, nikt za bardzo nie liczył na poprawę jakości w trzecim. Czy pomimo tego twórcom udało się zrehabilitować?
Nowe miejsce, nowi ludzie
Fabuła wyrzuca nas tam, gdzie zostawiła w ostatnim sezonie. Po kilku perturbacjach rodzina Clarków nareszcie ponownie się zjednoczyła, ale chyba tylko po, aby twórcy mogli nam na starcie dać po twarzy. Trudno mi ocenić, na ile już ten pierwszy zwrot akcji był potrzebny (hasło brzmi: helikopter), wiele jednak wydaje się wskazywać, że nie był on do końca pomysłem scenarzystów, co wyższą koniecznością. Tak czy inaczej, nasi bohaterowie finalnie trafiają na ranczo rodziny Otto, która jeszcze na długo przed epidemią chodzących trupów zaczęła zbierać wokół siebie społeczność i wspólnie przygotowywać do końca świata. Nie był co prawda taki, jakiego się spodziewano, jednak zdecydowanie zwiększył ich szansę na przetrwanie.
Na scenę zostają zatem wprowadzeni nowi bohaterowie. Chodzi o przede wszystkim Jeremiah i jego dwóch synów – Jake’a i Troya. Pierwszy z nich przypomina nieco radykalnie prawicową wersję Hershela z The Walking Dead. Pozostała dwójka została stworzona jako bardzo toporne przeciwieństwa. Chociaż obaj są idealistami, to jeden pragnie porządku i wierzy, że zawsze da się znaleźć polubowne wyjście z sytuacji, drugi natomiast preferuje rozwiązania siłowe i związany z nimi chaos. W połowie sezonu pojawia się jeszcze kilka nowych postaci. Spośród nich wszystkich zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu opanowany oraz zdecydowanie dążący do celu Taqa.
Z kolei znani nam wcześniej bohaterowie przechodzą pewne przemiany. Największą zaliczyła Madison, w przypadku której twórcy chyba za bardzo wczuli się w stereotyp matki walczącej za wszelką cenę o dobro swoich dzieci. Stała się przez to jakąś pokraczną karykaturą Ricka z oryginalnej serii. Nick i Alicia również swoje przeszli, jednak u nich wszystko wydawało się subtelniejsze i jakoś bardziej naturalne.
Pokraczny marsz z ciekawymi widokami
Sezon ma dość nierówne tempo. Akcja czasem snuje się, zamieniając serię w telenowelę gadających głów, co nie byłoby takie złe… gdyby nie to, że ich głównym tematem są moralizatorskie gadki na poziomie niedouczonego licealisty. Dialogi są po prostu słabe, a część kwestii można wręcz przewidzieć. Najgorzej poczułam się, kiedy Madison z pełną determinacji miną oświadczył, że muszą zostać na ranczu, nawet jeżeli będą musieli je przejąć. Zaczęłam się po prostu zastanawiać czy komuś nie pomyliły się scenariusze, bo przecież podobną kwestię wypowiedział Rick, gdy dotarli do Alexandrii. Dobrze, że przynajmniej za chwilę (czasami nieco dłużącą się chwilę) akcja znacznie przyspiesza i robi się ciekawiej. Tylko czy na tyle ciekawie, aby wybaczyć przegadane dłużyzny? Niezbyt.
Na szczęście Fear The Walking Dead ma jeden znaczny plus. Są to ciekawe i pomysłowe lokacje. Widzieliśmy już zaatakowany luksusowy hotel oraz broniące się przed żywymi trupami meksykańskie miasteczko. Teraz, oprócz rancza, odwiedzimy także punkt handlowy zorganizowany na boisku oraz tamę. Wszystko wskazuje na to, że południowi sąsiedzi Stanów Zjednoczonych dużo lepiej radzą sobie z apokalipsą, a przynajmniej podchodzą do niej w bardziej kreatywny sposób. Serial sięga też po o wiele ciekawsze społeczności. Tutaj jednak boli trochę to, jak płytko zostają przedstawione, chociaż mogłyby się stać nie tylko kopalnią ciekawych wątków, ale także źródłem fascynujących przemian głównych bohaterów.
Trzeci sezon Fear The Walking Dead jest nieco ciekawszy niż poprzedni, nadal jednak popełnia te same błędy, co The Walking Dead. Bohaterzy podejmują tak samo naiwne decyzje, a scenariusz raz się wlecze, a raz wręcz przeskakuje w akcji, wprowadzając rozwiązania i przepychając wydarzenia w głupi sposób. Mimo to uważam, że jest dużo lepszy od oryginalnej serii, która w tym momencie, w którym teraz jest Fear… (czyli w okolicach 3 sezonu) zamieniła się w rozwleczoną telenowelę.
Po przeczytaniu fragmentu o tym, że Madison jest karykaturą Ricka zacząłem się zastanawiam czy jest sens dalszego czytania recenzji. Biorąc pod uwagę to, że Madison w kwestii sensowności oraz konsekwencji swojego rozwoju miażdży Ricka bez większego wysiłku, powyższe stwierdzenie to tak ogromne rozminięcie się z rzeczywistością, że chyba bardziej się nie da.