American Gods – Recenzja 2. sezonu – Gdzie ta magia?

}

Data: 16 maja 2019

Powrót American Gods zapowiadał się dla mnie na jedno z najważniejszych serialowych wydarzeń tego roku. Niestety, choć daleko od porażki, serial ma problem z utrzymaniem uroku pierwszego sezonu i literackiego pierwowzoru.

Zmiany, zmiany, ale nie na lepsze…

Na kontynuację American Gods czekaliśmy nieco dłużej, niż pierwotnie zakładano. Związane było to z odejściem showrunnerów, Byana Fullera i Michaela Greena. Niestety zmiany kadrowe musiały się negatywnie odbić na procesie produkcyjnym, bowiem już od początku brakuje charakterystycznego stylu znanego z pierwszego sezonu. Na papierze wciąż wszystko jest na swoim miejscu – historię nadal przepełnia tajemnicza symbolika i bywa ona przerywana pozornie niezwiązanymi z głównym wątkiem scenami. Tyle że nie sprawia to wrażenia wprawnego kontynuowania wprowadzonego wcześniej stylu, a jedynie niezbyt dokładnego odrysowywania od szablonu.

ricky whittle as shadow in american gods
Źródło grafiki: Amazon Prime Video

Największy problem mam z samym rozwojem fabuły. Poprzedni sezon zakończył się perspektywą nadchodzącej wojny między starymi a nowymi bogami i obietnicą pana Wednesdaya: „Teraz będzie się działo”. Nic bardziej mylnego, przez te osiem odcinków właściwa akcja niemal nie posuwa się do przodu, a na koniec ponownie musimy uwierzyć na słowo scenarzystom, że następnym razem zaczną się dziać różne rzeczy. Już oryginalna seria nie adaptowała powieści Neila Gaimana dosłownie, pozwalając sobie na rozwinięcie wątków postaci drugoplanowych. I był to naprawdę udany zabieg, dzięki któremu  mogliśmy poznać historię z szerszej perspektywy. Tu mam jednak wrażenie, że twórcy niemal porzucili literacki pierwowzór. Obecna seria American Gods skupiła się w zdecydowanej większości na wątkach pobocznych.

Czas nie jest z gumy (a powinien)

Nie jestem zwolennikiem wydłużania seriali na siłę i zwykle wyżej cenię sobie zwięźle skrojone historie niż trwające w nieskończoność tasiemce. Mimo to uważam, że dla produkcji takiej jak American Gods te osiem epizodów to zdecydowanie za mało. Już w poprzednim sezonie miałem miejscami uczucie niedosytu. Drugi natomiast przypomina niestety co najwyżej połowę pełnoprawnej serii. Tym bardziej dziwi mnie decyzja o poświęceniu niemalże dwóch pełnych odcinków na ukazanie retrospekcji, przez co rozwój wydarzeń we współczesności ma się jeszcze gorzej.

ZOBACZ TEŻ  Mały Grand Hotel - recenzja 1. polskiego Andersona

A jednak nie nazwałbym tych odcinków balastem, gdyż były tak naprawdę najlepszymi w całym sezonie! W szóstym odcinku poznajemy historię Wednesdaya i co ciekawe Thora (w powieści jest on zupełnie nieobecny). A dzieją się tam prawdziwe cuda, w końcu nikt chyba nie spodziewał się zobaczyć nordyckich bohaterów w burleskowym show, z nazistowskim spiskiem w tle. Chyba to mój ulubiony odcinek w całej serii. Wydaje się wprost stworzony pod to, by Ian McShane mógł dać aktorski koncert. Zwłaszcza że niestety przez większość drugiego sezonu jest on ograniczany. Podobnie zresztą jak nieszczęsny Cień, który z głównego bohatera stał się dla scenarzystów nijakim popychadłem do wciśnięcia co jakiś czas na ekran (być może to jakaś metafora odnośnie do wykorzystywania go przez Grimnira).

american gods 2
Źródło grafiki: Amazon Prime Video

Wiwat drugi plan!

Kolejnym złotem okazał się kolejny, czyli siódmy odcinek. W nim otrzymaliśmy pełny origin story Szalonego Sweeneya, zwieńczoną wyjątkowo emocjonalną sceną. W tym przypadku muszę przyznać, że Pablo Schreiber, mający w poprzedniej serii raczej mniejszą rolę, tym razem mógł naprawdę zabłysnąć. Cieszy mnie to, bo talent komediowy aktora świetnie się sprawdza w portretowaniu szalonego Leprechauna.

Ogólnie mam wrażenie, że w drugiej odsłonie American Gods, twórcy pozwolili sobie na silniejsze wyeksponowanie postaci drugoplanowych. Cieszy mnie to, gdyż oprócz mojego ulubionego Sweeneya więcej czasu dostała także Laura, Nancy czy nawet poczciwy Salim. Szkoda tylko, że odbyło się to kosztem pierwszego planu. Ponownie mam tutaj wrażenie, jakby twórcy rozplanowali wątki poboczne rodem z dwa razy dłuższego serialu, zapominając o ograniczeniach czasowych i ucinając wątek główny.

Magia ekranu

Mimo zastrzeżeń do fabuły muszę pochwalić stronę techniczną. Nowy zespół zdołał uchwycić charakterystyczny styl audiowizualny Bryana Fullera. Ujęcia prezentowane są z pieczołowitą starannością, by każdy, choćby drobny element mógł odpowiednio wybrzmieć. Problem jednak w tym, że piękne opakowanie kryje w sobie, jak już ustaliliśmy, niezbyt angażującą treść. O ile w pierwszym sezonie forma była integralnym elementem treści i pozwalała lepiej oddać mistyczną symbolikę, tak tym razem jest to w większości efekciarstwo, przykuwające na chwilę uwagę ładnymi obrazkami.

ZOBACZ TEŻ  Recenzja serialu Bridgertonowie, czyli piękne kostiumy, intrygi i miłość
american gods karuzela
Źródło grafiki: Amazon Prime Video

Nie nazwałbym drugiego sezonu American Gods kompletną porażką, ale daleko mu do poziomu ustanowionego przez poprzednika. Produkcja plasuje się gdzieś pośrodku skali, co jest dla mnie sporym rozczarowaniem. Twórcom nie udało się mnie porwać w podróż z amerykańskimi bogami, gdyż, prawdę mówiąc, nie dali za wiele materiału, który mógłby zaciekawić odbiorcę. Być może zmianę na lepsze przyniesie trzeci sezon, gdyż wiemy, że został on już zamówiony. Co ciekawe, będą za niego odpowiadać jeszcze inni ludzie! Oby tym razem okazały się to bardziej przemyślane przetasowana. Natomiast wszystkim, którzy podobnie jak ja odczuwają niedosyt, mogę polecić prostą rzecz – sięgnąć po pierwowzór Neila Gaimana. Mimo upływu lat książka zestarzała się tylko w sferze prezentowanej technologii, a tematyka wciąż pozostaje szalenie aktualna. Co jednak ważniejsze, przez cały czas pochłania swoją „magią”, jakiej zabrakło w przypadku serialu.

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Krzysztof Olszamowski

Zapalony amator Sci-Fi, zwłaszcza cyberpunku i space oper. Kiedy nie przebywa w odległej galaktyce, najchętniej pochłania wszelkiej maści kryminały i produkcje kostiumowe. Uważa, że mocna kawa i aromatyczna herbata to nie tylko najlepszy dodatek do oglądania, ale i nieodłączny element życia.