Ostatnimi czasy nie wybieram seriali po uprzednim researchu. Daję się skusić temu, co Netflix podsuwa mi na głównym panelu w formie zwiastunów. Z The Order nie trafił, ale za pokazanie mi After Life mogę tylko pozostać wdzięczna. Jeśli jeszcze nie obejrzeliście produkcji Ricky’ego Gervaisa, to… nie wiem, na co jeszcze czekacie!
Spis treści
Ze śmiercią mu (nie) do twarzy
Do opisu After Life wystarczy tak naprawdę jedno zdanie. „Tony (Ricky Gervais) próbuje uporać się ze śmiercią żony oraz chęcią pójścia w jej ślady, a zarazem swoim postępowaniem kara świat i osoby wokół siebie za stratę, jaką poniósł”. To jedno zdanie zostało rozwinięte w subtelną opowieść o życiu oraz umieraniu – o ludziach, którzy są nie dla siebie, lecz dla innych. Jednak Tony pozostaje centrum tej historii.
Trudne emocjonalnie momenty zostają rozładowywane zarazem przez ich zapalnik, czyli przez genialnego Ricky’ego Gervaisa – jest zarówno aktorem, reżyserem i scenarzystą After Life (a poza tym komikiem!). Zwycięskie laury, które mu wręczam, są więc po trosze za każdą z tych funkcji. Wszystko jest tu genialne. I choć sama wpadam teraz w pompatyczny ton, to nie uświadczycie go w ocenianej właśnie produkcji.
To sens szuka Tony’ego
Jak z niemiłego dziennikarza mało poczytnej gazety, który ma za sobą próbę samobójczą i rozmyśla nad kolejną, stworzyć kogoś pozytywnego? Bo tak go właśnie odbieram. Tony nie odpycha, ale nie jest też wzorcowym antybohaterem. Język ma jednak cięty, a żarty mocne i potrafi rozbawić nimi do łez. Przeżywa śmierć swojej żony, odsuwa więc od siebie innych. Nie radzi sobie z codziennością, z obowiązkami, z pracą – z życiem bez ukochanej. After life nie pokazuje Tony’ego jako poszukiwacza sensu – bo sens sam próbuje znaleźć Tony’ego. I dlatego właśnie staje się postacią, której nie da się nie polubić. Jego cel istnienia się zmienia – ale przez większość seansu trudno nie zrozumieć towarzyszącej mu prostej konieczności przeżycia dnia. I kolejnego. I jeszcze jednego. I następnego…
Kto z nas nie marzył czasem, żeby zniknąć, ale mimo to starał się po prostu przetrwać w dżungli codzienności?
Układanka z postaci
Każda z postaci, która pojawia się na ekranie, jest bardzo zindywidualizowana, ale bohaterów nie wprowadza się po to, by widzowie zaczęli im kibicować. Dopełniają oni opowieść, ale zarazem są istotni dla problemów, z jakimi mierzy się Tony. Dziwić może, że z takim spokojem przyjmują wszelkie nieprzyjemności z jego strony. Jednak zrozumienie jest tym, co w trakcie seansu spływa na widza kilkukrotnie oraz nagle. W serii pojawiło się także miejsce na zarysowanie relacji między człowiekiem a psem. Znowu, nie jest to tylko wzbogacenie historii o psiaka, który może przyciągnie przed ekrany wielbicieli czworonogów. Jak każdy w tej układance „życia po życiu” Tony’ego – ma on swoją ważną rolę.
Emocjonalne bum!
After life to przede wszystkim emocjonalny ładunek podany w nieskomplikowanej formie. Bawi, wzrusza, ogłusza, a robi to w naprawdę krótkim czasie. Sama historia i główny bohater rozwijają się niespiesznie. Do tego dialogi są genialne w swojej prostocie – poruszające, zabawne, potrzebne. Nie ma w tej produkcji niczego, co mogłoby mi się nie spodobać. Zanurzam się tylko w worku zalet i wyrzucam je kolejno z okrzykiem zadowolenia.
Warto. Ten krótki seans z After Life pozwala na naprawdę mocne katharsis. Pozwala też poukładać w głowie kilka kwestii. Gdy się kończy, nie pozostawia niedosytu. Tylko spokój.
6 odcinków, 25 minut każdy. To niedużo. A zarazem wiele.
0 komentarzy