Numer 1 tej jesieni – recenzja Kasztanowego ludzika

j
}

Data: 20 października 2021

a

Kategorie: Recenzje seriali

Trudno bywa wybrać dobry serial na długie, jesienne wieczory, gdy na platformach jest wiele tytułów, a opisy są zagadkowe i nie oddają pełni klimat, a czasami bywają zwodnicze i zniechęcające. Dla tych, którzy chcą wiedzieć, na co powinni się przygotować, stworzyłam recenzję numeru jeden tej jesieni – Kasztanowego ludzika.

Recenzja może zawierać spojlery!

Co się dzieje?

Kasztanowy ludzik to sześcioodcinkowy kryminał z Danii na podstawie powieści Sorena Sveistrupa o tym samym tytule. Twórcy zabierają nas w mroczną i zagadkową podróż po obecnej Kopenhadze, gdzie dochodzi do makabrycznych wydarzeń, przy których nawet najwytrwalsi policjanci odwracają wzrok.

Pierwsze minuty przedstawiają nam farmę na wyspie Mon w latach 80, gdzie jesteśmy świadkami krwawych scen chwilę po dokonanej zbrodni. Szybkie ujęcia i przejścia miotają obserwującym i nim zdąży przeanalizować to, co ujrzał, akcja przenosi się do czasów współczesnych. Poznajemy Naię Thulin, niezwykle zdolną śledczą z wydziału kryminalnego, która ze względu na córkę chce się przenieść do stabilniejszej jednostki ścigania cyberprzestępczości. Jej przełożony decyduje się jednak przydzielić jej sprawę okrutnego morderstwa. Jako partner zostaje jej przydzielony Mark Hess, pracownik Interpolu zesłany za karę do Hagi. Razem rozpoczynają śledztwo, ale ich metody są kompletnie różne i początkowo trudno im się dogadać.

Trzy, cztery, pięć…

kasztanowy ludzik recenzja

Tytułowy kasztanowy ludzik odgrywa tu niezwykle ważną rolę. Zostaje odnaleziony przy każdym z trzech morderstw i ma związek z zaginięciem dwunastoletniej Kristine, córki premier Rosy Hartung, niezwykle poważanej w politycznym świecie. Gdy polityczka wraca do pracy po roku przerwy, zasypują ją groźby i wspomnienia z dzieciństwa. Nikt oprócz dwójki śledczych nie wierzy, że zbrodnie i porwanie mają ze sobą wspólny mianownik, przez co są blokowani przez przełożonego. W jego planie jest wrobienie w morderstwo partnera pierwszej ofiary, aby jak najszybciej zakończyć śledztwo. Wszystko zaczyna się jednak komplikować i brakuje podejrzanych, zwłaszcza gdy mąż Rosy zaczyna wierzyć, że jego córka żyje i rozpoczyna działania na własną rękę.

ZOBACZ TEŻ  Czy Netflix i HBO GO zostaną opodatkowane?

Oprócz śledztwa mamy okazję przyjrzeć się życiu rodzinnemu Thulin i Hessa, które nie było i nie jest kolorowe. Ma ono jednak duży wpływ na przebieg pracy i jej efekty. Mimo że początkowo wydaje się, że to zwykły zapychacz, ma on swoją rolę przy okazji rozwiązania akcji. W końcu ofiarami padają matki z dysfunkcyjnych rodzin, które według mordercy krzywdzą dzieci, a Thulin idealnie wpisuje się w jego obraz złej rodzicielki.

Kto jest winny?

Trzeba jednak przyznać, że na poziomie scenariusza Kasztanowy ludzik nie wyróżnia się na tle podobnych mu produkcji, chociażby dostępne na Netflixie The Valhalla Murders z mroźnej Islandii – dwójka śledczych, jeden z nich miejscowy, drugi przysłany zza granicy, morderca wyciągający na wierzch brudy polityka z przeszłości i traumatyczne dzieciństwo. Nie można jednak o Kasztanowym ludziku mówić jak o złym serialu. Twórcy zdecydowanie i pewnie posługują się suspensem, a nawet się nim bawią, przez co ma się ochotę brnąć dalej w zimne ulice Kopenhagi w celu odkrycia tożsamości sprawcy, a nie jest to takie łatwe. Wskazówki podtykane są nam pod nos, wiemy, że widzimy go na ekranie, ale jesteśmy zwodzeni i myleni, całkiem jak policjanci.

A poza scenariuszem?

kasztanowy
Netflix

Dużym plusem produkcji jest niezwykła umiejętność snucia narracji, która oplata i wciąga, od której nie można się uwolnić bez rozwikłania zagadki. Tak też razem z dwójką zdolnych śledczych przemykamy się przez wiele wątków, na pierwszy rzut oka całkowicie od siebie różnych, które jednak zazębiają się ze sobą i łączą. To, jak sprytnie są ze sobą przeplatane daje widzowi niezwykłą satysfakcję i przyjemność z oglądania.

Uwagę warto też zwrócić na warstwę wizualną. Barwy utrzymane w jesiennym kolorze, przypominające starego, nadgniłego kasztana zestawione z krajobrazami mglistego lasu i deszczowego miasta budują niesamowity klimat. Wszystko to sprzyja atmosferze kina noir.

ZOBACZ TEŻ  A co jeśli naszym życiem kieruje przeszłość – recenzja What/if

Kasztanowy ludzik nie jest genialnym serialem, który wprowadza coś nowego i świeżego. Za to jest bardzo dobrze skonstruowany, potrafi czerpać z gatunku i bawić się tym. Aktorzy idealnie oddają swoje role i ich aparycja sprzyja całokształtowi. Jest to pozycja, która będzie gratką dla fanów gatunku, ale też idealna dla tych, którzy rozpoczynają swoją przygodę z kryminałem.

Podsumowanie

Twórcy oczywiście pozostawili sobie furtkę na kolejny sezon, ale czy jest on potrzebny? Dajcie znać, co wy uważacie!

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze