Netflix powoli otwiera swoje podwoje dla produkcji pochodzenia innego niż amerykańskie. W tym roku emisji doczeka się rodzime 1983, w poprzednim ogromną furorę zrobił niemiecki Dark. Nie próżnują również twórcy z bardziej egzotycznych zakątków świata i tak oto od niedawna na wspomnianej platformie można obejrzeć serial o wdzięcznym tytule Ghul, który pochodzi z Indii.
Wszystkiego po trochu
Pierwotnym założeniem było, by Ghula wyemitować jako pełnometrażowy film. Biorąc pod uwagę zawiłość fabuły i poruszonych kwestii, okazałoby się to rozsądnym posunięciem. Podział na odcinki miał chyba służyć przysporzeniu tej produkcji większego zainteresowania. Poniekąd zadziałało, bo ja na ten fortel dałam się złapać.
Serial opowiada historię Indii w niedalekiej przyszłości. Na skutek bliżej nieokreślonych przemian społeczno-politycznych, prawdopodobnie związanych ze zjawiskiem terroryzmu, do władzy dochodzą siły wojskowe. Prześladowani są wyznawcy poszczególnych religii (między innymi muzułmanie), a większość społeczeństwa zostaje poddana procesowi „reedukacji”. Głowna bohaterka, Nida Rahim (Radhika Apte) jako przykładna patriotka i przedstawicielka organizacji militarnej zajmującej się przesłuchiwaniem podejrzanych o terroryzm, postanawia wydać władzy własnego ojca.
Tak skonstruowana, niemalże dystopijna wizja świata jest już wystarczająco interesującym tłem dla opowieści, ale twórcy idą jeszcze dalej i dolewają do tego dramatu sporą dozę grozy. Straszeni jump scare’ami i tryskającą krwią, przemierzamy w towarzystwie głównej bohaterki kolejne korytarze tajnej bazy wojskowej, w oczekiwaniu na pojawienie się tytułowego straszydła.
Ghul minimalistyczny
Bestiariusz słowiański przedstawia te kreatury jako pokraczne istoty o czerwonych ślepiach i zamiłowaniu do padliny. Kto grał w Wiedźmina, ten też będzie miał bardzo skonkretyzowaną wizję, jak taki ghul powinien wyglądać. Twórcy mini serialu postanowili jednak nie kombinować i ograniczyli się do zmieniania wyglądu twarzy i dłoni, by prezentowały się nieco upiorniej i kojarzyły z krwiożerczymi cechami postaci. Wzięłam to za dobrą monetę, bo zbytnia przesada w tej kreacji popchnęłaby produkcję w stronę kina klasy B, a tak można się dopatrywać znamion klasycznego (choć średnio dobrego) horroru.
Słowo klucz
No właśnie, czy nakręcenie „średniego horroru” było celem samym w sobie? Myślę, że nie, a ostatecznie właśnie taki serial obejrzałam. Niby straszny, trochę rozprawiający się z zagadnieniami społecznymi, lekko dotykający sfer mistycznych, finalnie rozczarowujący i zupełnie niepotrzebnie podzielony na odcinki. Grę aktorską oceniam nawet dobrze, ale poprawne odegranie roli w kiepskiej produkcji nie wydaje się chyba zbytnią nobilitacją dla aktora. Ciekawa okazała się również oprawa muzyczna. W tej kakofonii dźwięków znalazłam klimat grozy, którego próżno było szukać w pozostałych aspektach narracji.
Liczę na to, że potworki takie jak Ghul nie będą się na Netflixie pojawiały zbyt często. Oczywiście nie mam tu na myśli horrorów jako gatunku, o nie! Kawałek dobrego kina grozy zawsze się przyda, ale niech nie okaże się on kalką z klasyków, okraszoną jedynie odrobiną strachu, tylko porządnym serialem, po którym strach jest gasić światło.
0 komentarzy