The Order – recenzja – Nie wygrałam w totolotka

j
}

Data: 18 marca 2019

a

Kategorie: Recenzje seriali

Zabawiłam się w serialowego totolotka. Sprawdziłam premiery marcowe na Netflixie i wybrałam produkcję za pomocą znanej z dzieciństwa wyliczanki. Padło na The Order… Aj, cóż ja uczyniłam!

Wilkołaki nie boją się srebra!

Jack Morton zostaje świeżo upieczonym studentem – nie dziwi go magiczna zmiana treści na liście informującym wpierw o nieprzyjęciu, a potem o przyjęciu na upragnioną uczelnię. Gdy pojawia się na kampusie, dołącza do tajnego stowarzyszenia. Nie tego, które porywa go już pierwszego dnia – ale tego, o które tak mocno sam zabiega. Wypytuje o nie, kogo się da! A potem… potem to się okazuje, że istnieje czarna magia, wilkołaki, golemy i zombie! Zapowiada się mrocznie?

Gdzie tam! Schowajcie czosnek, schowajcie maczetę, nie przetapiajcie srebrnych pierścionków na kule – po pierwsze to ze srebrem to według bohaterów The Order ściema (co oni wiedzą o wilkołakach!), po drugie… nie ma potrzeby, nie będzie strasznie, ale i nie będzie śmiesznie.

Celowa stylizacja? Zapomnij

The Order miałoby wzięcie kilkanaście lat temu – gdyby powstało między Supernatural (2005) a Pamiętnikami wampirów (2009). Choć najpierw archaiczne rozwiązania wizualne brałam za celową zabawę tandetą – traktując je jak sentymentalne akcenty – to po drugim odcinku byłam już pewna, że nie, te kostiumy nie miały nic wspólnego z umyślną stylizacją. Prawdopodobnie brakło budżetu na zbyt ambitne pomysły. Kreatywności stałoby się zadość, gdyby po prostu wszelkich wilkołaków i innych stworów nie pokazywać – rzucać cienie makietami, pobawić się w robienie zajączka na ścianie palcami ustawionymi pod światło, a do tego kręcić bez zabawy w POV zza krzaków. Chociaż te triki z cieniem się pojawiają, to w akompaniamencie tak oczywistej muzyki, że nawet nie ma tu miejsca na suspens – tylko na uśmiech pełen politowania. Zabrakło finezji, zabrakło pomysłu, ot, ujęcia są podręcznikowe – ale jak z poradnika  dla amatorów. Ponadto serii brakuje czołówki, w zamian za to jest jej logo z motywem dźwiękowym, który na myśl przywodzi reality show w stylu Wyspy przetrwania.

Ale ze mnie maruda!

Narzekam, to prawda. Strasznie narzekam! Ale przecież gdyby było tak źle, nie domęczyłabym sezonu do końca. Nie jest tu bowiem tak tragicznie, jak na przykład w Domu kwiatów. Twórcy nie postarali się o wielowymiarowych bohaterów, a tego, który rokował na ciekawego szaleńca… zabili! Przynajmniej wtedy, gdy czuł przypływ mocy mściciela. Nie liczcie też na pogłębienie psychologiczne postaci, relacji, refleksji nad tym, że przechodzą przez szereg nadnaturalnych doświadczeń. Mamy natomiast pozakręcaną fabułę zadającą kopnięcia, gdy na ekranie wieje nudą. No właśnie – i to jest „riverdaleowy” typ fabuły! Oglądasz dalej, bo nie dowierzasz. Narzekasz, ale myślisz sobie „Zaskoczcie mnie! Teraz”. Gdy krzykniesz to drugie słowo, bądź pewien, że zaraz wilkołaków przybędzie, a zabitych będzie więcej. Szok, prawda?

ZOBACZ TEŻ  Patrick Melrose, czyli „czasem ci najbardziej winni zasługują na nasze największe współczucie”
the order 1
Źródło: Netflix

Brak konsekwencji

Scenariusz nie jest dobrze przemyślany. Wątek miłosny nie dominuje – to znaczy, czasem mu się zdarza, ale woli zostać na uboczu. W zasadzie żaden wątek nie dominuje. Może na tym serial traci, bo nie obrano konsekwentnie głównego spoiwa odcinków? Najpierw sygnalizowane jest widzom, że chodzi  o zemstę na nieobecnym ojcu – złym uwodzicielu – oraz na tajemnym stowarzyszeniu. Później, że o student dramę i zauroczenie. Następnie o nagłe zaginięcia. A pod koniec nie jestem już pewna, o co. Jednak możecie sobie pomyśleć – halo, recenzentko, ogarnij się, nie każdy serial musi mieć nadrzędną narrację! Nie czepiałabym się, gdyby kolejne wątki pojawiały się płynnie, wychodząc jeden z drugiego i wspólnie budując opowieść – albo gdyby twórcy postawili na konstrukcję małych całości, w których jeden odcinek to jedna rozwiązana kwestia. Tymczasem w The Order wszystko się rozmywa, a podniesione problemy czasem wracają, a czasem zostają zapomniane. Wprowadzamy trzykrotnie tego samego detektywa, znacząco spoglądającego na głównego bohatera, ale nic więcej z tymi akcentowanymi scenami nie zrobimy? A, kij ze śledczym, może jednak czwarty raz do niego nie wracajmy!

Drętwota!

Ostatnim dużym minusem serialu są dialogi. Drętwe, średnio ograne, często niepotrzebne – nie wprowadzają absolutnie niczego nowego. Chyba tyle samo wyniosłabym z tej produkcji, gdybym ją wyciszyła. Poza tym próba wprowadzenia lekkiego tonu przy poważnych kwestiach także się nie powiodła. Brzmi to (i wygląda zresztą też), jakby twórcy nie mogli się zdecydować na kierunek ich produkcji.

the order
Źródło: Netflix

Ciągły balans The Order na krawędzi – stylu i konwencji – psuje to, co mogłoby zachwycić. Widzę pomysł, widzę ambicję, ale to zmarnowany potencjał oraz brak umiejętności rażą najmocniej. Gdyby z połowy scen twórcy zrezygnowali, do pozostawionych mieliby szansę lepiej się przyłożyć – i więcej w nie zainwestować. Ostatecznie zestawiam sobie tę produkcję z The Originals i widzę ogromną różnicę w klimacie obydwu. W tym drugim jest jednak urok. Ten pierwszy nie ma nawet czym rzucać zaklęć na widza.

ZOBACZ TEŻ  Terror: Dzień Hańby – recenzja 2. sezonu – Skośnooka groza w kraju prezydenta Roosevelta

DOŁĄCZ DO DYSKUSJI I SKOMENTUJ

2 komentarze

  1. Magdalena Bród

    Zdecydowanie zgadzam się. Zaczęłam oglądać przez weekend i nie umiem skończyć 😀

    Odpowiedz
    • Adrianna Michno

      Na koniec nie ma fajerwerków. Tzn. jakiś płomień może się znajdzie, ale mały. ;p

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Adrianna Michno

Serialoholiczka, filmoholiczka i fanka obydwu Nolanów. Daje szansę każdej produkcji, jednak biada tym, które ją zawiodą – a chwała tym, które strącą kapcie ze stóp.